Obywatel powinien mieć prawo do natychmiastowego powrotu na łono ZUS wraz ze składkami bieżącymi i zgromadzonym kapitałem marnotrawionym przez OFE Bardzo współczuję min. Rostowskiemu. Pije on właśnie piwsko nawarzone przez swoich poprzedników na stolcu ministra finansów. Jest szczególnie oburzające, że owi psuje finansów publicznych mają teraz czelność publicznie wymądrzać się na temat ich naprawy. Przykładem jest prof. Gilowska, autorka pomysłu obniżenia składki rentowej w sytuacji, gdy pomimo imponującego wzrostu PKB finanse publiczne wykazywały głęboki deficyt. Profesor ta najwyraźniej nie zna elementarnej zasady racjonalnej polityki fiskalnej, a mianowicie, że budżet powinien być antycykliczny: restrykcyjny w dobrych czasach – dokładnie po to, by móc być hojnym w czasach niedobrych. To, że obecnie, w czasie ewidentnie nie najlepszym, budżet nie może być tak hojny, jak byśmy sobie tego życzyli, zawdzięczamy – w niemałym stopniu – właśnie owej niewczesnej szczodrości prof. Gilowskiej. Poczet osobistości odpowiedzialnych – w jeszcze większym stopniu – za endemiczną mizerię polskich finansów publicznych jest oczywiście znacznie dłuższy. Wyróżniłbym tu zwłaszcza prof. Jerzego Hausnera oraz prof. (jakżeby inaczej, wszyscy owi reformatorzy to profesorowie, szkoda, że niezupełnie douczeni) Marka Górę – ojców reformy systemu emerytalnego. Reforma owa została przyjęta przez Sejm w samej końcówce pierwszej kadencji rządów SLD. Ministrem finansów i wicepremierem był wtedy prof. Marek Belka. W euforycznym wdrażaniu reformy (w 1999 r.) uczestniczył sam prof. Leszek Balcerowicz, podówczas wicepremier i minister finansów w rządzie AWS-UW. Ostrzegałem – i wówczas, i później – przed skutkami częściowej nawet prywatyzacji systemu emerytalnego. Groch o ścianę. Wielka (i wciąż rosnąca) grupa pracujących płaci comiesięczny przymusowy haracz – składki przechwytywane przez tzw. powszechne (a w istocie prywatne) towarzystwa emerytalne tworzące tzw. drugi filar systemu ubezpieczeń społecznych. Towarzystwa owe każą sobie słono płacić za swoje usługi. Usługi te polegają na marnotrawieniu pieniędzy (formalnie należących do „składkowiczów”) w spekulacjach giełdowych oraz na nabywaniu obligacji skarbowych emitowanych przez Ministerstwo Finansów (co potrafi każdy, jak mniemam). Przewidywałem, że świadczenia emerytalne z tytułu przymusowego uczestnictwa w drugim filarze będą symboliczne – niewspółmierne ze ściągniętymi składkami. Doświadczają tego właśnie pierwsze kohorty „beneficjentów” reformy. Świadczenia z tytułu uczestnictwa w drugim filarze nie są nawet zapomogami. To są jakieś groszowe jałmużny. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że rozwój sytuacji prędzej czy później spowoduje, iż budżet państwa w taki lub inny sposób będzie musiał rekompensować straty obywateli lekkomyślnie przymuszonych przez państwo do korzystania z „usług” prywatnych towarzystw emerytalnych. Drugi efekt reformy emerytalnej jest jeszcze bardziej dotkliwy z perspektywy bieżącej sytuacji gospodarczej i finansowej państwa. Sumy składek (i procentów z tytułu ich poboru) trafiających rokrocznie do prywatnych towarzystw emerytalnych to sumy olbrzymie. W 2008 r. było to 21 mld zł. Niezła sumka – nieomal 1,8% PKB. O dokładnie tyle mniej ma do dyspozycji publiczny ZUS – który jak dawniej wypłaca nieomal 100% wszystkich bieżących emerytur pracowniczych. Wynikły z istnienia prywatnych towarzystw emerytalnych deficyt w bilansie ZUS jest pokrywany dotacją z budżetu państwa. Pieniądze na tę dotację Ministerstwo Finansów uzyskuje zaś, emitując obligacje skarbowe, nabywane m.in. przez… prywatne towarzystwa emerytalne. W istocie mamy tu do czynienia z genialnym w swej prostocie przekrętem na kolosalną skalę: państwo polskie zrezygnowało z należnych mu pieniędzy na rzecz ekskluzywnego klubiku cwaniaków – właścicieli i zarządców prywatnych towarzystw emerytalnych – po to tylko, aby od nich właśnie pożyczać brakujące mu (własne w istocie) pieniądze – na gruby procent rzecz jasna! W sumie od 1999 r. finanse publiczne straciły tym sposobem nominalnie blisko 120 mld zł. Stanowi to ok. 20% całego długu publicznego Polski. Rzeczywiste straty są wyższe, chociażby z tytułu płaconych odsetek od zwiększonego długu publicznego, corocznie obciążających budżet państwa. Powyższy rachunek strat jest dalece niepełny. Reformy rządu AWS-UW – w szczególności reforma systemu emerytalnego – wygenerowały olbrzymi deficyt („dziura Bauca”). Bankructwa państwa uniknięto (już za rządu Leszka Millera) za cenę drastycznych cięć w wydatkach publicznych, „schładzających” gospodarkę w latach 2001-2002. Ogromnych strat ekonomicznych i społecznych wynikających – w ostatecznym
Tagi:
Leon Podkaminer