I Rosja, i USA zdają sobie sprawę, że w atomowym starciu nie byłoby zwycięzców, tylko wzajemne unicestwienie Słynny symboliczny „zegar zagłady” pokazujący stopień zagrożenia nuklearnego, technologicznego czy środowiskowego, wymyślony w 1947 r. przez naukowców z „Bulletin of the Atomic Scientists” na Uniwersytecie Chicagowskim, wskazuje obecnie dwie i pół minuty do północy, która oznacza zagładę ludzkości. Wyjściową pozycją było siedem minut do północy, a najbliżej północy (dwie minuty) wskazówki zegara znalazły się w 1953 r., gdy w ciągu dziewięciu miesięcy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki testowały broń termojądrową. Obecnie bronią nuklearną dysponuje dziewięć państw: USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania, Indie, Pakistan, Izrael (choć do tego oficjalnie się nie przyznaje) i Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Zagrożenie ze strony tego ostatniego państwa stanowi poważne wyzwanie dla społeczności międzynarodowej i prowokuje do postawienia tytułowego pytania. Wojna w kawałkach Nakłada się na to również wyzwanie związane z przeciwdziałaniem rozprzestrzenianiu broni atomowej. Dlatego tak duże znaczenie miało porozumienie sześciu mocarstw z Teheranem w sprawie kontroli irańskiego programu atomowego przed dwoma laty, choć premier Izraela ocenił je jako historyczny błąd, a obecnie ma do niego zastrzeżenia także Donald Trump. Pomijam w tym miejscu dziesiątki wojen domowych, lokalnych i regionalnych, które się toczą de facto nieprzerwanie. Niekiedy, jak w przypadku konfliktu w Syrii trwającego od 2011 r., trudno jednoznacznie określić ich charakter. Michaił Gorbaczow, były przywódca ZSRR, który u schyłku lat 80. sam się zdecydował na rozbrojenie nuklearne, uważa, że obecnie świat szykuje się na wojnę. „Żaden problem współczesnego świata nie jest tak poważny jak militaryzacja polityki i nowy wyścig zbrojeń. Zatrzymanie i zawrócenie tego procesu musi być naszym najwyższym priorytetem. (…) Choć państwa mają problemy z zapewnieniem obywatelom podstawowych świadczeń socjalnych, to wydatki na zbrojenia rosną”, pisał niedawno na łamach amerykańskiego „Time’a”. Akcentował też, że siły USA (czy szerzej NATO) i Rosji coraz bardziej do siebie się zbliżają. Warto przy tym pamiętać, że tylko te dwa mocarstwa dysponują 90% nuklearnych zasobów globu. Według najnowszych danych renomowanego Szwedzkiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) w 2016 r. światowe wydatki na zbrojenia wyniosły 1,686 bln dol., z czego wydatki USA – 611 mld, Chin – 215 mld, Rosji – 69,2 mld, a Arabii Saudyjskiej – 63,7 mld dol. Handel bronią przynosi zyski szacowane na ok. 100 mld dol.! Dla porównania – cała pomoc dla uchodźców w skali świata nie sięga 30 mld dol. Gorbaczow bynajmniej nie jest odosobniony. Papież Franciszek mówi o III wojnie światowej „w kawałkach”. Współtwórca Microsoftu Bill Gates akcentował w trakcie Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w lutym tego roku, że należy się przygotować na to, że stworzony przez naturę lub terrorystów patogen może zabić w nieodległej perspektywie ponad 30 mln ludzi w czasie krótszym niż rok. Równowaga strachu Na szczęście nie są to zagrożenia nieuchronne. Liczne traktaty o ograniczeniach broni masowego rażenia, w tym zbrojeń strategicznych, również o ich redukcji (m.in. kolejne układy SALT i START), a także mechanizmach kontroli, wciąż obowiązują i powinny być przestrzegane. Wiadomo, że ani Rosja nie zaatakuje członków NATO, ani Sojusz nie napadnie na Rosję. Oba główne mocarstwa nuklearne – Stany Zjednoczone i Rosja – przez 24 godziny na dobę utrzymują w pełnej gotowości samoloty i okręty podwodne z bronią jądrową na pokładzie, aby móc natychmiast odpowiedzieć w razie ewentualnego ataku przeciwnika. Ze względu na tę możliwość obie strony zdają sobie w pełni sprawę, że w takim starciu nie byłoby zwycięzców, a tylko wzajemne unicestwienie. I właśnie owa „równowaga strachu” pozwala też powstrzymać zakusy rozpętania III wojny światowej. Jak dotąd skutecznie. Prof. Michał Kleiber uważa, że „prawdopodobieństwo wojny nuklearnej jest zbyt duże, żeby jej się nie bać”. Z pewnością, niestety, nie równa się ono zeru, dlatego nie może być zupełnie lekceważone, ale wydaje się, że na szczęście nie jest to sytuacja porównywalna w jakimkolwiek stopniu np. z kryzysem karaibskim 1962 r., gdy ZSRR rozmieścił broń atomową na Kubie. Jestem więc zdecydowanie większym optymistą pod tym względem, przy czym należy pamiętać o możliwych