Bierność i nijakość SLD ujawnia się również w tym, że charakter tej partii został ukształtowany głównie przez antylewicową opozycję „Monolityczna” lewica i „skłócona” prawica. To jeden ze stereotypów na temat obu stron polskiej polityki. Mit, który stał się prawdą. W ostatnich wyborach samorządowych mit ten przyniósł porażkę lewicy. Wiele wskazuje, że już niebawem może on być powodem jej całkowitej klęski. Powodem porażki poniesionej w wyborach samorządowych przez SLD oraz jego prawdopodobnej przyszłej całkowitej klęski jest to, że obie główne strony polityki polskiej uwierzyły w mit monolitycznej lewicy i skłóconej prawicy i wyciągnęły z tego odpowiednie wnioski. Jest jednak fundamentalna różnica w charakterze wniosków, jakie dla polskiej lewicy i prawicy wynikają z mitu, który stał się prawdą, oraz w sile sprawczej tych wniosków. Prawica bowiem, uświadomiwszy sobie, że jej kłótliwość i antagonizacja są faktycznie dla niej szkodliwe, zaczyna powoli uczyć się skrywać swoje animozje, a nawet powściągać i równoważyć, dążąc do konsolidacji podobnej do tej, która uprzednio przynosiła lewicy spektakularne zwycięstwa. Lewica natomiast, zwłaszcza jej kierownictwo różnych szczebli, działała i nadal działa, opierając się na wierze w niezawodną monolityczność swej partii, ponieważ dotychczas monolityczność faktycznie dawała lewicy przewagę nad innymi partiami. Jednakże zwycięstwo bardzo często bywa początkiem klęski. Z chwilą gdy lewica uwierzyła w trwałość i niezawodność swojej monolityczności, automatycznie wiara w nią stała się jedynie zwodniczym i szkodliwym mitem. Mitem bowiem jest utrzymanie monolityczności, zwartości i dyscypliny elektoratu lewicowego w sytuacji, gdy partia liczy 160 tys. członków, jest bardzo wewnętrznie zróżnicowana na koterie towarzysko-przedsiębiorcze, stające do konkurencji w różnych zawodach politycznych i rywalizacjach o fundusze budżetowe, państwowe i gminne. Jerzy Urban mówi o opcji Kulczyka i opcji Krauzego. To prawda. Lecz na płaszczyźnie lokalnej takich opcji gospodarczo-towarzysko-politycznych jest znacznie więcej, a tym samym znacznie więcej jest między nimi rywalizacji i wrogości, czyli znacznie mniej jednolitości i monolityczności. Wiara w monolityczność lewicy przełożyła się na konkretne, zgubne działania w kampanii wyborczej, zwłaszcza pokazywanie na plakatach wyborczych twarzy kandydatów wraz z obliczem Leszka Millera. Zabieg ten opierał się na wierze, że jeżeli przywódca partii – jej wódz – każe tym sposobem oddać głos na (w)skazańca, to głos wyborczy będzie oddany podług tej oczywistej instrukcji. Okazało się jednak, że elektorat chce dodatkowych i mocniejszych powodów, aby tego wskazania posłuchać. Powodów tych nowoczesna i najlepiej zorganizowana partia lewicowa nie umiała dostarczyć. Stało się tak dlatego, że SLD nawet się o to nie starał, ponieważ siłą bezwładności uwierzył zbyt mocno w monolityczność własnego elektoratu i jednoznaczną – bezmyślną – identyfikację partii i lewicowego elektoratu z jej przywództwem. A nawet jeżeli kierownictwo przypuszczało, że owa identyfikacja nie będzie w nowych okolicznościach całkiem bezmyślna, to naiwnie wierzyło, że „nasi” ludzie zagłosują „na nas”, choćby mieli zacisnąć zęby. Wiara we własną monolityczność nakazuje SLD hamować wewnętrzne dyskusje, aby elektorat nie pomyślał przypadkiem, że SLD jest partią skłóconą, jaką była eks-AWS, która m.in. wskutek tego zafundowała sobie klęskę. Nawet jeżeli ukrywanie gorszących sporów jest taktycznie słuszne, to wcale nie znaczy, że dyskusja i towarzyszące jej myślenie nie powinny się toczyć. Jednakże taktyka ta – oparta na pomyleniu autentycznej strategicznej dyskusji programowo-politycznej z gorszącymi sporami – miała taki skutek, że dyskusję o lewicowości, o lewicowej strategicznej wizji państwa polskiego i jego miejsca w Europie oraz świecie, o lewicowych rozwiązaniach problemów Polaków faktycznie zdławiono. Zapis o radach polityczno-programowych w statucie SLD pozostaje praktycznie martwy. Skutkiem zdławienia debat wewnętrznych jest odpodmiotowienie ludzi lewicy; od jej członków i sympatyków oczekuje się jedynie, aby pozostali posłusznymi żołnierzami, których powinnością jest nie myśleć, ale działać zgodnie z rozkazami aparatu, który „wie lepiej”. Dalszym rezultatem tego jest to, że w tej monolitycznej monopartii jest coraz mniej miejsca dla ludzi światłych i myślących i dla debat intelektualnych między nimi. U tych zaś, którzy takie potrzeby i zdolności jeszcze mają i jeszcze w tej partii tkwią, owe władze argumentacyjne i refleksyjne z wolna ulegają atrofii, a miejsce autentycznej troski o sprawy ludzkie i państwowe zajęły
Tagi:
Adam Chmielewski