Gwiazdy, które spadły za wcześnie

Gwiazdy, które spadły za wcześnie

Najlepszym posunięciem w karierze jest śmierć. Albo wciągnięcie na czarną listę. Albo alkoholizm. Ważne, żeby to było tragiczne i przedwczesne Kim byłby staruszek James Dean, gdyby jego porsche nie zderzyło się czołowo z fordem na kalifornijskiej drodze stanowej 466, gdy miał zaledwie 24 lata? Zapomnianą fiszką w teczce z lat 50. z napisem angry young men? Kim byłby Elvis pod siedemdziesiątkę? Otłuszczonym, zlanym brylantyną pajacem, który popisuje się przed emerytami na Hawajach? Niby wszyscy to wiemy, ale tylko Szymborska umiała zrobić z takich przypuszczeń poezję („W biały dzień”). Zasymulowała, że Baczyński nie zginął w pierwszych dniach powstania, tylko dożył spokojnej starości: Czekając aż podadzą rosół z makaronem dziennik z bieżącą datą czytałby, wielkie tytuły, ogłoszenia drobne, albo bębnił palcami po białym obrusie, a miałby używane od dawna dłonie o spierzchłej skórze i wypukłych żyłach. Czasami ktoś od progu wołałby: „panie Baczyński, telefon do pana” i nic dziwnego w tym nie byłoby, że to on i że wstaje obciągając sweter i bez pośpiechu rusza w stronę drzwi. Podobne rzeczy przydarzały się naszym gwiazdom filmowym. W najlepszym razie zestarzały się w zapomnieniu. W gorszym – widowiskowo się stoczyły. I choć każdy los jest jeden jedyny, czasem podążają one wspólną ścieżką. Droga donikąd Jedna z tych ścieżek to ślepa uliczka emigracji. W Basi Kwiatkowskiej zakochała się cała Polska, ale Europa już nie zdążyła. Najwcześniej jednak zakochał się Romek Polański. Olśnienie nastąpiło w holu łódzkiego Grandu wiosną ‘57. „Nagle do recepcji podeszła jakaś dziewczyna i wzięła klucz. Była uderzająco piękna, miała olbrzymie oczy i pełne, zmysłowe usta. Jej fantastyczną figurę podkreślała w sposób doskonały prosto skrojona sukienka w pionowe pasy”. Zaczął rozpytywać i ktoś mu rzucił, że to Basia „cośtam”, wzięli ją do filmu „Ewa chce spać” z akcji dwutygodnika „Film” „Piękne dziewczęta na ekrany!”. Grać nie umie, ale przed kamerą wypada dość naturalnie. „Ciemna szatynka, prawie brunetka, miała twarz o wykroju migdała, wspaniałe długie rzęsy, zadarty nosek i gibkie, jędrne ciało – wspominał Polański. – Jak na 18-letnią piękność była wstydliwa, zamknięta w sobie i początkowo nie uznała mnie za poważnego kandydata do swych uczuć”. Pobrali się w 1959 r. Weselnicy bawili się tak hucznie, że musiała interweniować milicja. Niby nieśmiała, a u Munka w „Zezowatym szczęściu”, gdzie ją zaraz Polański wcisnął po protekcji, brawurowo zagrała nimfomankę. No i zabrał ją ze sobą na Zachód. Protegował, doradzał, służył za tłumacza. Nawet skutecznie – grywała u boku samego Jeana-Louisa Trintignanta i Alaina Delona. Ale z czasem Polański zaczął kręcić film za filmem, a ona zaczęła kręcić to z tym, to z tamtym aktorem. Usidlił ją Austriak Karlheinz Böhm. Wolał ją jednak przy garach niż na planie. I co z tego, że z początkiem lat 80. byli już w separacji, skoro dla Basi droga do Polski była zamknięta. Trafiła na czarną listę, bo udzielała się w Wolnej Europie na przemian z Jackiem Kaczmarskim. Pozostało jej organizowanie transportów darów. I nadzieja, że spocznie w Polsce. Nadzieja spełniła się – bardzo po polsku. Urnę z prochami (jest rok 1995) przesłano z Niemiec do Krakowa – i zaginęła. Szukali jej wszyscy: linie lotnicze, poczta, policja, wreszcie UOP. Spopielona Basia odnalazła się w Bytomiu. Spoczęła pod pięknym postumentem na cmentarzu Rakowickim, pod wyrytą w granicie inskrypcją Kaczmarskiego: „Ewa chce spać… Basia kochała, żyła – teraz śpi”. Przecinek w tłumie Na talencie Elżbiety Czyżewskiej zyskało tylko kino polskie. Bo na Zachodzie – jedna osoba, Meryl Streep. Z Czyżewską było tak: ponieważ grała w prawie każdym polskim filmie, każdy reżyser się zastrzegał, że w życiu jej nie zaangażuje. I rozpoczynał naradę nad doborem obsady pod hasłem: „Tylko nie Czyżewska!”. Narada trwała kilka godzin i kończyła się konkluzją: „Tak, to może zagrać tylko Czyżewska”. Z tym że wciągnięcie „Elki” na plan nie było takie proste, bo pod jej mieszkaniem już od rana warowały ze trzy samochody. Z trzech różnych filmów. I każdy kierowca miał przykazane: „Nie waż mi się wracać bez Czyżewskiej!”. I oglądalibyśmy ją pewnie do dziś, gdyby nie zakochała się w amerykańskim korespondencie „New York Timesa”, Davidzie Halberstamie. Ten był najpierw przez ekipę gomułkowską widziany bardzo dobrze, a potem bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2016, 2016

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot