Halka w Biedronce – rozmowa z Natalią Korczakowską

Halka w Biedronce – rozmowa z Natalią Korczakowską

Wszystko, co mogę zrobić dla feminizmu, to pilnować, żeby kobieta reprezentowała w teatrze nie tylko sprawy kobiet Natalia Korczakowska – (ur. w 1979 r.) ukończyła teatrologię w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Absolwentka Państwowej Szkoły Muzycznej w klasie skrzypiec i fortepianu. Reprezentantka młodego pokolenia twórców nowoczesnego polskiego teatru. Rozmawia Paweł Dybicz Ostatnio wyreżyserowała pani „Halkę”. To bardziej opowieść o niespełnionej, niszczącej miłości czy też patrzy pani na nią jako na dramat społeczny? – Dla mnie liczy się przede wszystkim dramat społeczny, ale obydwa tematy są ważne. Kontekst społeczny nadaje miłości wymiar tragiczny, sprawia, że mamy do czynienia z tragedią, a nie melodramatem. Z drugiej strony fakt, że bohaterowie nie mogą spełnić swojej miłości, ujawnia sztuczny podział społeczeństwa na ludzi lepszych i gorszych, realny wymiar tego podziału, wynikające z niego prawdziwe cierpienie. Ale dziś to już nie jest relacja panicz-biedna góralka, miasto-wieś. – Zależało mi na tym, by „Halka” odzyskała aktualność. Kiedy w 1858 r. odbyła się premiera w Warszawie, na widowni Teatru Wielkiego zawrzało. Po raz pierwszy w polskiej operze mówiło się o rzeczach społecznie palących, zakazanych. Istniała powszechna zgoda, że przepaść między chłopstwem a szlachtą może doprowadzić naród polski do ostatecznej klęski, ale nie wypadało o tym mówić. Do tego było to po rzezi galicyjskiej, rabacji 1846 r. – Tak. Ten kontekst historyczny był czytelny i zamierzony przez Stanisława Moniuszkę oraz autora libretta Włodzimierza Wolskiego. Są źródła, które o tym świadczą. To dlatego „Halka” leżała przez 10 lat na półce Teatru Wielkiego, zanim doszło do premiery. Była po prostu zbyt zaangażowana jak na polskie, a nawet europejskie standardy. Była groźna, wymyślona jako dynamit, który miał rozsadzić dobre samopoczucie widowni, a nie jako obiekt przeznaczony do muzeum, stąd zamieszanie wokół niej. Nie mniejsze było parę lat wcześniej, po premierze „Traviaty” Verdiego. – Tak jak twórcy „Traviaty” przekroczyli przyjęte standardy, czyniąc kurtyzanę główną bohaterką tragedii, tak w „Halce” bohaterką została biedna chłopka, a nawet więcej, cała wspólnota górali, co w tamtych czasach było zupełnie nieoczywiste i nieoczekiwane. Niedawno przeczytałam, że najwierniejszy jest plagiat. Podejmując się realizacji „Halki”, chciałam być wierna przede wszystkim tej aktualności społecznej, czyli istocie sztuki, a nie tradycji wykonawczej. W przeciwnym razie byłaby to pozorna wierność, nie lepsza niż w przypadku plagiatu. NAJWIĘKSZA PROWOKACJA Tym chciała pani sprowokować widownię? – Prowokacja jest dla mnie celem o tyle, o ile pobudza do myślenia, czego nigdy nie zrobi prymitywny skandal. Uznałam, że największą prowokacją będzie to, że potraktuję „Halkę” serio, że spróbuję z niej zrobić pełnokrwisty dramat, rzeczywistą tragedię, a nie skandal lub obiekt muzealny, jak oczekiwano. Czyli inscenizacja „cepeliowska”, a tytułowa bohaterka w kierpcach? – Sam fakt, że dyrekcja Opery Narodowej zdecydowała się powierzyć mi reżyserię „Halki”, był równoznaczny z nakreśleniem przeciwnego kursu. Przedstawienie wierne tradycji wykonawczej mogło być możliwe w duecie Seweryn-Minkowski, ale nie Korczakowska-Minkowski. Ja wywodzę się z awangardy teatru i siłą rzeczy traktuję teatr jako żywe narzędzie dyskusji, a nie muzeum. Dla mnie zrobienie sztuki muzealnej byłoby sprzeniewierzeniem się sobie i myślę, że wszyscy ludzie podejmujący decyzje w sprawie „Halki” byli tego świadomi. A ta druga część widowni? – Niektórzy oczekiwali ode mnie skandalu, mieli nadzieję, że sprofanuję „Halkę”, że ją ośmieszę i zniszczę. A ja, i to właśnie jest dla mnie najbardziej prowokacyjne, potraktowałam ją serio. Co dziś w sztuce jest największym skandalem, który jest najlepszą formą jej promocji? – Niestety rzeczywiście tak jest, choć dla każdego skandal oznacza coś innego. Dla jednych skandalem jest nadal nagość i tzw. bebechy, dla drugich, tak jak dla mnie, jest nim czasem bezkompromisowa elegancja. Powiedziała pani, że zalicza się do twórców awangardowych. Jednak po tej inscenizacji nie zaliczyłbym pani do nich. Wyeksponowanie wątku społecznego to dla mnie klasyka. Co dla pani jest awangardą? – Dosłowne tłumaczenie słowa awangarda to straż przednia. Ma ono znaczyć pionierstwo, czyli zdystansowany, nieczołobitny stosunek do kanonów sztuki ustalonych w przeszłości, a także bezkompromisowe traktowanie sztuki jako prekursora społecznego postępu,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2012, 2012

Kategorie: Kultura