Hammurabi

Nasza nieszczęsna obecność w Iraku, opłacana sowicie nie tylko pieniędzmi, ale i krwią naszych żołnierzy, ma jedną dobrą stronę: wyrywa na moment naszą opinię publiczną z prowincjonalnego grajdołka, w jaki zamienia się Polska, i włącza nas w nurt najważniejszej być może debaty światowej. Pewnie, że niewiele nam się z tego tłumaczy, a poziom oficjalnej, politycznej dyskusji o Iraku sprowadza się u nas do tego, czy minister Szmajdziński miał prawo, czy też nie miał prawa powiedzieć stanowczo o terminie naszego wyjścia z tego kraju, niezależnie od tego, co będzie się w nim działo. Jest to gra polityczna i szczerze mówiąc, niewiele więcej mówi się na ten temat także w amerykańskiej debacie przedwyborczej, w której Irak stał się obecnie kwestią pierwszorzędną. Ale przecież nie zmienia to faktu, że w dyskusji o Iraku kryje się pytanie o wiele bardziej doniosłe niż sam Irak i ta wojna. Dotyczy ono ni mniej, ni więcej tego, jak uniknąć zderzenia cywilizacji, a także czy demokracja zachodnia jest modelem, który daje się zastosować zawsze i wszędzie i zawsze i wszędzie będzie przynosić błogosławione skutki. Nie tak dawno, otwierając sesję ONZ, Kofi Annan wygłosił dramatyczne przemówienie. Powiedział w nim, że Irak, kraj, w którym obecnie interwenci amerykańscy i ich sojusznicy chcą siłą wprowadzić rządy prawa, jest miejscem, gdzie już w II tysiącleciu p.n.e. – a więc cztery tysiące lat temu – Hammurabi wydał swój słynny kodeks, pierwszy zbiór praw w dziejach ludzkości. Jesteśmy nowicjuszami wobec tej tradycji prawa. Ale równocześnie, o czym Annan już nie mówił, Kodeks Hammurabiego był nie tylko kodyfikacją praw, m.in. majątkowych czy małżeńskich, ale opierał się także na tzw. prawie talionu, według którego kara musi być równa winie („oko za oko”), oraz na „karach odzwierciedlających”, czyli np. ręka, która uderzyła ojca musi być odcięta itd. Kodeks Hammurabiego, pomnik ludzkiej myśli prawnej, kodyfikował więc prawo inne, oparte na innych podstawach i innym obyczaju niż prawodawstwo Zachodu , bez którego my tutaj, i słusznie, nie wyobrażamy sobie ani wolności jednostek, ani państwa prawa. Obaj amerykańscy kandydaci na prezydentów, i Bush, i Kerry, twierdzą, że nie opuszczą Iraku, dopóki nie zostaną tam ugruntowane demokracja, wolność i prawo w tym rozumieniu, w jakim mówi o nim Deklaracja Niepodległości i Konstytucja Stanów Zjednoczonych, a także europejska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela. Otóż obawa polega na tym, że przy takim założeniu może się zdarzyć, że Ameryka nie opuści Iraku nigdy, tak jak nigdy nie opuści Afganistanu czy też nigdy nie zaniecha krytycznych deklaracji wobec innego dość starego przecież państwa, jakim są Chiny. Mamy na to coraz więcej coraz wyraźniejszych dowodów. Widać już na przykład dokładnie, że jeśli w Iraku udaje się osiągnąć choćby przelotną i chwiejną stabilizację, to dzieje się tak nie wówczas, kiedy interwenci, a nawet miejscowe władze nasilają swoje działania zbrojne albo kiedy obiecuje się wolne wybory, lecz gdy dochodzą do porozumienia islamscy przywódcy religijni. Wojciech Jagielski napisał swego czasu książkę o Afganistanie, „Modlitwa o deszcz”, w której pokazał, że pokój w tym kraju rodzi się wtedy, gdy porozumiewają się ze sobą przywódcy szczepów i rodów. W świecie, w który teraz wchodzimy z butami i czołgami, istnieje wewnętrzna tkanka tradycji, obyczajów, poczucia sprawiedliwości oraz praw, które nam wydają się niepojęte, lecz funkcjonują, a co więcej, ewoluują w stronę, także w sferze naszych pojęć uznawaną za właściwą i demokratyczną. Z dumą mówimy, że rozbiliśmy tyranię Saddama, która bez wątpienia była tyranią odwołującą się również do ludobójstwa, jak w wypadku Kurdów. Ale równocześnie owe państwo Saddama było jedynym w tym regionie państwem świeckim, uznającym prawa kobiet, co teraz trudno będzie odtworzyć nawet w drodze wolnych wyborów. W Iranie po rewolucji islamistycznej Chomeiniego odbywa się obecnie powolna ewolucja w stronę przeciwną i z Iranu w końcu pochodzi ubiegłoroczna laureatka Nobla, osoba legalnie i publicznie walcząca o wyzwolenie kobiet, które w krajach islamu stanowią warstwę najbardziej uciśnioną. Oczywiście, że na tle obecnej retoryki politycznej wszystko to brzmi jak herezja. Nie usuwa to jednak pytania, czy faktycznie uda się w dającej się przewidzieć przyszłości doprowadzić do sytuacji, w której zachodni model demokracji i państwa prawa stanie się modelem uniwersalnym ? Nie byłbym tego taki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 42/2004

Kategorie: Felietony