Hanuszkiewicz i boskie diablice

Hanuszkiewicz i boskie diablice

Anegdoty o kobietach, reżyserach… Adam Hanuszkiewicz w rozmowie z Renatą Dymną i Januszem B. Roszkowskim Buñuel kwintesencję babskości zawarł w takiej oto anegdocie. Otóż opowiadał w towarzystwie o tym, jak palił się drapacz chmur w Tokio: „Płomienie od dołu, panika, wszyscy uciekają w górę. Żadnej możliwości ratunku. Straż pożarna ma za krótkie drabiny. Piekło. W pewnym momencie z szesnastego piętra wyskakuje kobieta…”. Słuchaczka Buñuela pyta: „Przepraszam pana, czy ona tam mieszkała?”. Spotykałem się wielokrotnie z taką reakcją kobiet i wydawało mi się, że to są idiotki. Ale to nieprawda. One to analityczki, a my jesteśmy od syntezy. Myślę, że ze swego punktu widzenia muszą również wielokrotnie uważać nas za idiotów! Nasz język, abstrakcyjny, ułatwia syntezę, dlatego że „trzydzieści siedem” czy „czterdzieści dziewięć” można syntetyzować, natomiast palta ze żmiją nie! Gdyby kobiety lekceważyły szczegóły, niejednokrotnie karmiłyby dzieci trucizną! W świetle abstrakcyjnego myślenia szczegóły są nieważne, natomiast w życiu – niesłychanie istotne, mogą decydować przecież o przetrwaniu. Na nieszczęście mężczyzn – szczegółów nie da się syntetyzować, dlatego tak niewiele wiedzą o życiu, o człowieku, chociaż potrafią wysłać go na Księżyc… Rosjanom też się to udało, przynajmniej w skleconym u nas dowcipie: – Tata, tata! Ruskie polecieli na Księżyc! – Wszystkie? – Nie, tylko dwóch… – To nie zawracaj mi głowy! • Miałem wspaniałe małżonki. Wszystkie można by określić jako boskie diabły wcielone. Nie powiem, aby życie z nimi było łatwe, ale niewątpliwie interesujące, niekiedy nawet wspaniałe. Każdej z nich jestem za co innego wdzięczny. Jedne miały ze mną dzieci, inne nie miały, bo „będąc z tobą, mam całe przedszkole w domu” (…). • Z moim synem Piotrem, rezolutnym pięciolatkiem, spotkaliśmy kiedyś bardzo antypatyczną panią S. – Piotrusiu, jakie ty jesteś cudowne dziecko, zapraszam cię dzisiaj po południu na kakao z pianką i ciastkiem. Przyjdziesz? – Dzisiaj nie mogę, jestem zajęty. Pomyślałem: „Cholera, chciałbym mieć jego odwagę, ja bym nie potrafił tak spławić tej paskudnej baby!”. A ona mówi: – Piotrusiu, to może przyjdziesz kiedy indziej? – Kiedy indziej też będę zajęty… Cywilizacja każe nam odpowiadać z nieszczerym uśmiechem: „Bardzo chętnie przyjdę, ale innym razem”… • (…) Odebranie telefonu to imperatyw. Może mój wróg chce mi coś wyjaśnić, prosić mnie o wybaczenie? Postępuję tak, mimo iż nie jestem filozofem jak profesor Kotarbiński. Wychodził kiedyś profesor wieczorem z żoną do teatru. Ta, zamykając drzwi, powiedziała: „Przepraszam, muszę na chwilę wrócić do domu…”. Weszła do środka, bo zapomniała zapalić światło w kuchni i w jednym z pokoi. Chodziło o to, żeby potencjalni złodzieje pomyśleli, że ktoś jest w mieszkaniu. Wyszli, a profesor machinalnie spojrzał w gorę. – Spójrz, zapomniałaś zgasić światło! – To ze względu na złodziei. Kotarbiński spojrzał na nią z wyrzutem. – Heleno, to ty chcesz oszukiwać ludzi, komunikując im, że jesteśmy w domu, kiedy nas tam nie ma? – Chciałam tylko odstraszyć złodziei! – Złodziei też nie wolno oszukiwać! Proszę, zgaś to światło! • Taki był również profesor Tatarkiewicz… Chciałbym w tym miejscu przytoczyć jeden z jego kapitalnych wywodów: „Panie Adamie, złodziej ukradł mi okulary z aparatem słuchowym, pasujące tylko do mojego ucha. Miałem je w tylnej kieszeni spodni, którą zasłaniał sweter. Potem była zapięta marynarka. Na tym trencz, też zapięty. A on w ścisku potrafił je stamtąd wyciągnąć! Nic innego nie ukradł, prócz tych okularów, zupełnie dla niego bezwartościowych. Niech pan pomyśli: tyle ludzkiego wysiłku na nic!”. A przecież to nie on, lecz Kotarbiński był autorem „Traktatu o dobrej robocie”! Ten sam Tatarkiewicz przyszedł kiedyś do nas na kawę, byłem wtedy z Kucówną. „Przepraszam bardzo, interesuje mnie, jak wygląda państwa dzień? Opowiedzcie mi to dokładnie…”. Zrelacjonowaliśmy rzecz w miarę dokładnie, dziwiąc się, że takie drobiazgi mogą go interesować, słuchał bowiem z największą uwagą i niczego nie komentował! Dotąd tego rodzaju ciekawość uważałem za domenę kobiet, ale w jego ujęciu zaspokajała ona zapewne inne potrzeby. Widocznie tak też buduje się prawdziwa mądrość… • Z Tatarkiewiczem związane jest jeszcze jedno wspomnienie. Skończyłem właśnie 50 lat. Przyszedł do mnie Marcin Sławiński (kiedyś aktor mojego Teatru Narodowego; także reżyser)

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 51-52/2012

Kategorie: Książki