Inicjatywy kulturalne i ekologiczne w Górach Izerskich przyciągają ludzi z całego świata W sercu niewielkiej wsi Wolimierz u podnóża Gór Izerskich stoi stacja kolejowa. Mimo że ostatni pociąg osobowy odjechał z niej w 1945 r., a tory dawno temu rozebrano, to barwna i tętniąca życiem przestrzeń. Od trzech dekad przybywają tu ludzie z całego świata. Chwilami bywa tak tłoczno jak w XIX w., gdy kilkadziesiąt przejeżdżających codziennie przez stację pociągów zabierało pasażerów do Warszawy, Pragi, Wiednia czy Berlina. Po II wojnie światowej, kiedy przesiedlono z tych terenów ludność niemiecką, wioska opustoszała. Życie przywróciła jej dopiero grupa przyjaciół, artystów, wybierając Wolimierz na cichą przystań dla swoich twórczych działań. O historii uratowanego przed marazmem dworca przypominają już tylko stojące przed stacją dwa semafory. Ale dzięki metaforycznym kolejom podróż trwa tu w najlepsze. Stwory, ludzie i żywioły – Wszystko zaczęło się na pierwszym roku studiów lalkarskich w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu – wspomina Joanna Wiktorczyk, zwana Jemiołką Izerską. Szczęśliwa żona, matka, babcia. Jasnowłosa hipiska o szerokim, promiennym uśmiechu. – Pomysłodawcą stworzenia własnego teatru był mój mąż Wiktor, którego rozpierała wtedy energia. Do projektu zaprosił studentów naszego roku. Wraz z przyjacielem Balem, który z kolei miał już niemal gotowe projekty lalek archetypów, stworzyli listę osób, które widzieli w składzie teatru, ale nie chcieli rozbijać naszego roku, więc zapytali wszystkich. Niesamowite, bo ostatecznie okazało się, że dokładnie ci z listy chcieli wziąć w tym udział! W taki sposób w 1988 r. sześciu aktorów i Jemiołka stworzyli wędrowny teatr Klinika Lalek. Ich spektakle bazują na charakterystycznych olbrzymich lalkach, animowanych od wewnątrz przez aktorów. Są też drewniane maski, gargantuiczne jeżdżące machiny, grające instalacje, stwory, ludzie i żywioły. Nietypowe widowiska odbywają się przy akompaniamencie muzyki granej przez orkiestrę i aktorów na żywo. – Między szaleńczymi imprezami a studiowaniem od rana do wieczora, po nocach budowaliśmy pierwsze lalki. Naszym autorskim pomysłem była ich konstrukcja na plecakoleżakach, dzięki czemu były bardzo plastyczne w animacji. Premiera naszego pierwszego spektaklu „Msza w czerni i bieli” została entuzjastycznie odebrana. Podszedł do nas wtedy największy znawca teatru lalkowego w Polsce prof. Henryk Jurkowski i powiedział: „Już wiele masek i lalek wymyślono, ale wy znaleźliście swój własny wyraz. Tylko tak dalej!”. Odtąd byliśmy zapraszani na festiwale w całej Polsce i na świecie – opowiada Jemiołka. Rozmowa z uniwersum Teatr Klinika Lalek występuje na ulicach oraz placach miast i wsi całej Europy. Odwiedził m.in. Finlandię, Francję, Hiszpanię, Rumunię, Niemcy czy Austrię. – Mamy różne dziedziny sztuki, dzięki którym możemy wyrażać nasz przekaz, emocje, mądrość: taniec, śpiew, malarstwo, teatr. To kryje się w zasadzie w każdej formie. Ja czułem, że jeśli mam robić coś niezwykłego, to musi być teatr lalek, który prezentuje specyficzne połączenie się z widzem poprzez formę. Od zarania dziejów ludzie wizualizowali sobie absolut, boga, różne demony czy anioły i kontaktowali się z nimi właśnie przez pryzmat lalki. W tej chwili modlimy się np. do rzeźb Jezusa czy Buddy. Postrzegamy swoje bóstwa w kontekście lalki i przez tę lalkę rozmawiamy ze światem pozaziemskim, z uniwersum. Dlatego ten teatr lalek jest niezwykły i magiczny – mówi Krzysztof „Wiktor” Wiktorczyk. Założyciel Kliniki Lalek kieruje się w życiu słowami, które w młodości zapisały mu się w głowie: „Pamiętaj, aby pasją twórczą było zawsze piękno i poszukiwanie prawdy, bo gdy pasja minie, pozostanie piękno i prawda. A jeśli pasją twórczą będzie brzydota i tworzenie iluzji, to w momencie kiedy pasja minie, pozostanie brzydota i iluzja”. Artyści od początku chcieli, aby ich spektakle – w zamyśle rewolucyjne i pełne poszukiwań – zmieniały świat. Jednocześnie pragnęli odciąć się od szarej rzeczywistości. Stworzyć swoją oryginalną, kolorową, hipisowską bańkę, obszar wolności i twórczej ekspresji. Bez polityki, telewizji, pogoni za pieniędzmi, karierą. I to się udało. Dziś Wiktor nazywa swój dom międzyplanetarnym królestwem sztuki, otwartym, samowystarczalnym miejscem szczególnego przenikania czy wolnym, ekologicznym uniwersytetem sztuki. Kolektywnie i ekologicznie Początki nie były łatwe. Nie było prądu, a wodę czerpało się ze studni. Z biegiem czasu, kolektywnie, udało się wszystko rozkręcić.
Tagi:
antykonsumpcjonizm, Berlin, biznes, deweloperzy, Dolny Śląsk, DoWoli, Góry Izerskie, Henryk Jurkowski, hippiesi, Joanna Wiktorczyk, kapitalizm, Klinika Lalek, kontrkultura, Krzysztof „Wiktor” Wiktorczyk, kultura, kultura alternatywna, Msza w czerni i bieli, nieruchomości, patodeweloperka, Piotr Porożyński, Praga, PWST we Wrocławiu, Renata Rutkowska-Korn, Śląsk, społeczeństwo, Stacja Wolimierz, Warszawa, Wiedeń, Wolimierz, Wrocław