Historia na jednej nucie
Wielka awantura o książkę Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa – idea i historia”. Po obu stronach mobilizacja. Jednych w obronie dobrego imienia Lecha Wałęsy, drugich w obronie autora i IPN. Nie czytałem książki, autora zaś widziałem w kilku migawkach telewizyjnych i przeczytałem wywiad z nim w „Rzeczpospolitej”, raczej niewystawiający mu świadectwa mądrości, choćby młodzieńczej. To raczej taki pisopodobny wścieklik, pewien, że złapał pana Boga za nogi, i ten rozgłos wokół książki może mu tylko zaszkodzić, bo pomyśli, że złapał za nogi całą Trójcę Świętą. Dzięki m.in. Lechowi Wałęsie żyje w wolnym kraju, mogąc pisać, publikować i opluwać (bo sądząc z emocji, jakie ujawnia w wywiadzie, chyba opluwa Lecha w książce). Nie będę bronił przed nim Lecha Wałęsy, bo obrona przed takim napastnikiem uwłaczałaby Wałęsie. Uważam nie od dziś, że niepotrzebnie reaguje On tak gwałtownie na publikacje pisane przez autorów a priori nielubiących (mówiąc łagodnie) Wałęsy i okresu po roku 1989, w których upatruje On dyskredytowania i oczerniania. Gdyby zachował rezerwę, nie byłoby tak wojennej mobilizacji po obu stronach, publikacje miałyby o wiele mniejszy rezonans, a Wałęsa zdrowsze nerwy i serce. Bo nawet najgorsi nienawistnicy, a On ich ma jak każda wybitna postać, nie mogą zniszczyć choćby odrobiny wielkiego wkładu Lecha w uchronienie kraju od spłynięcia krwią w latach 1980-81 i w podtrzymanie oporu oraz podziemia w latach 1982-88. Żadne też rewelacje nie podważą wielkości kojarzonego również z Wałęsą Okrągłego Stołu i idealnego, bez zbitej szyby i skaleczonego palca, odejścia Polski, jako pierwszej, od komunizmu. Takie właśnie odejście zachęciło innych i zapoczątkowało jesień ludów w Europie Środkowej. Choćby nie wiem co wypisywano o młodości Wałęsy, tego, co wielkie, u Niego się nie obali i to nie potrzebuje obrony. A to, co małe? Taki już los wielkich ludzi, że i małość ich, a któż jej nie ma, wychodzi na światło dzienne prędzej czy później. I przy okazji niestety opluwanie. Radzę więc Lechowi, by nie przejmował się Zyzakiem, bo nawet sądzić się nie warto. Kanonada trwa też o IPN. Archiwa policji politycznej, szczególnie obfite po dyktaturze, są cennym świadectwem czasu. Tyle że to pamięć policji politycznej, czyli ubecko-esbecka, a nie narodowa. To ich wersja historii, której nie wolno ulegać. Tę pamięć dano w ręce ogromnej instytucji państwowej, z dużymi pieniędzmi, zdominowanej przez jeden nurt, a mianowicie prawicę konserwatywną, nacjonalistyczną i atakującą przemiany w kraju w ostatnich 20 latach. Jest to formacja bliska Prawu i Sprawiedliwości i chce napisać swoją wersję historii i narzucić ją jako panującą. Mówią o tym otwarcie. IPN w obecnej postaci to patologia, i byłby nią także opanowany przez inną orientację. Archiwa SB powinny być oddane w gestię archiwom państwowym i udostępniane na normalnych zasadach. Nie powinno być tak, że „siedzi” na nich taka czy inna formacja polityczna. Uważam też, że poza przypadkami morderstw czas ogłosić zamknięcie prawnych rozliczeń z PRL, a dziwaczne pojęcie zbrodni komunistycznej usunąć z prawa. Powinno się też zlikwidować listy hańby czy bohaterstwa, a lustracji, także publicznej, winny podlegać tylko osoby ubiegające się o wysokie stanowiska w państwie. Pieniądze idące na IPN można przekazać na granty badawcze nad Polską Ludową, w tym w oparciu o ową pamięć ubecko-esbecką. Być może wtedy piśmiennictwo poświęcone temu okresowi byłoby ciekawsze intelektualnie, pokazujące inne strony PRL niż tylko szpiclowską i represyjną. To nie była Generalna Gubernia pod okupacją sowiecką, jak się jawi w kanonie IPN, lecz kalekie, niesamodzielne, ale polskie państwo, tak przez ogromną większość ludzi postrzegane. Państwo, po którym zostały też dobre rzeczy i które zasługuje na prawdę. Kiedyś fałszowano tamten czas, wychwalając go, a dziś często fałszuje się go, pisząc historię z teczek, historię na jednej nucie. LICZNIK PREZYDENCKI Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 571 dni (już poniżej dwóch lat). Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint