Historia zawsze jest usłużna – rozmowa z prof. Aleksandrem Krawczukiem
Obecnie uczniowie są w dużo trudniejszej sytuacji niż w czasach PRL, bo nie ma drugiego obiegu Prof. Aleksander Krawczuk – (ur. 7 czerwca 1922 r. w Krakowie) historyk epoki starożytnej, pisarz, żołnierz AK. W latach 1986-1989 pełnił funkcję ministra kultury. Od 1991 do 1997 r. sprawował mandat posła na Sejm I i II kadencji z ramienia SLD. Wieloletni kierownik Zakładu Historii Starożytnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor zwyczajny od 1985 r. Autor licznych prac o czasach antycznych. Panu Profesorowi długich lat życia i jeszcze wielu publikacji życzy „Przegląd” wraz z czytelnikami. Rozmawia Leszek Konarski Dlaczego pan profesor nie poparł głodujących opozycjonistów, którzy w kilku miastach domagali się zwiększenia liczby godzin nauczania historii w szkołach? – Czy będą tygodniowo dwie czy nawet cztery godziny więcej, to nic nie da, bo w tych głodówkach chodziło o czasy nam współczesne, a dokładnie o nauczanie „naszej historii”, mówiącej o osiągnięciach solidarnościowej opozycji w walce o demokrację i w obaleniu komunizmu. Jest rzeczą zrozumiałą, że każdy człowiek pragnie, aby o nim uczono w szkołach, ale nauczanie o „naszych bohaterach”, i to bez perspektywy czasowej, nie jest historią. Nauczanie historii polega na tym, że daje się pewną panoramę dziejów ludzkości i umieszcza się swoje czasy w ciągu wydarzeń. Skoro jest to głównie o nas, o naszych osiągnięciach, o naszym bohaterstwie, nie jest to historia, ale zwykła propaganda lub publicystyka. Ja też chciałbym, aby w podręcznikach wymieniano moje zasługi jako ministra kultury w latach 1986-1989. A przede wszystkim, by doceniono, co zrobiłem dla popularyzowania historii starożytnej poprzez książki i programy telewizyjne. Ale nie będę głodował! Nie można uczyć o teraźniejszości? – Trzeba uczniom mówić o tym, co się działo w ostatnich latach, ale jest za wcześnie na dokonywanie autorytatywnych ocen. Nie nazywajmy tego historią. Trudno coś ocenić bez dystansu czasowego, bez znajomości faktów, istnieje jeszcze w nas wewnętrzny cenzor. Możemy mówić, że to się działo, ale co z tego wyniknie i jak to zostanie ocenione w przyszłości – na to musimy jeszcze sporo poczekać. Zostawmy młodzieży możliwość samodzielnej oceny ostatnich lat. Skąd uczeń ma mieć dostęp do dokumentów? – Faktycznie, uczniowie są obecnie w dużo trudniejszej sytuacji niż w czasach PRL, bo nie ma drugiego obiegu. Internet to coś zupełnie innego, wielka plotka, śmietnik opinii. Nie ma alternatywnych wydawnictw historycznych. Niech sami szukają artykułów, dokumentów, dyskutują z kolegami. Cała przyjemność w badaniach historycznych polega właśnie na samodzielnym poszukiwaniu prawdy. Bardzo ucieszył mnie list ucznia zamieszczony niedawno w „Przeglądzie”. Napisał, że w szkole powiedziano, iż Józef Kuraś „Ogień” był bohaterem, a sam się dowiedział, że był bandytą, sam doszedł do wniosku, że szkoła nie podaje na ten temat całej prawdy. To jest przykład ucznia myślącego. Młodzież powinna też słuchać, co mówią rodzice. W każdej epoce co innego mówiło się w szkole, a co innego w domu. Zawsze była oficjalna historia państwowa i ta domowa. Również przed wojną, gdy pan chodził do szkoły? – Oczywiście. Wtedy też była „nasza historia”, kult Piłsudskiego i legionów. Jeżeli już nauczyciel wspomniał o zamachu majowym, to tylko w tym sensie, że należało położyć kres anarchii, która Polsce groziła. Nie wyjaśniano, co to była za anarchia. Zaledwie wspominano o powstaniu śląskim i powstaniu wielkopolskim. Nic o Berezie Kartuskiej, niewiele o Witosie. O tych przemilczanych w szkole faktach dowiadywałem się w domu. A po wojnie? – Też była „nasza historia” i totalna krytyka Polski międzywojennej. W szkołach nie wspominano, że w ciągu 20 lat Polacy dokonali cudu. Z trzech ziem porozbiorowych zdołali stworzyć jednolite państwo, bardzo sprawne i nowoczesne. Pomijano ten ogromny wysiłek narodu i wielkie osiągnięcia. Prawdy o okresie międzywojennym uczniowie dowiadywali się od rodziców lub z wydawnictw podziemnych. A w III Rzeczypospolitej? – To samo. Po 1989 r. w szkołach zaczął się nowy kult naszych i potępienie wszystkiego, co było dotychczas. Okazało się, że PRL to była straszna rzecz, państwo nie nasze, pełne absurdów, same kolejki w sklepach, brak papieru toaletowego, bieda i nędza. Zgadzam się, że były zbrodnie, szczególnie w czasach stalinowskich, i wiele absurdów, o czym też powinno się mówić. W programach szkolnych jednak nie ma ani słowa o tym, że powojenne pokolenie Polaków, które w czasie okupacji straciło pięć lat z życiorysu z powodu niemożliwości normalnego