Historie, których się nie porzuca

Historie, których się nie porzuca

fot. Materialy prasowe

Turcy wciąż nie przyznają się do ludobójstwa Ormian, traktują zbrodnię na narodzie jako wojnę cywilną Terry George – reżyser filmowy Sprawa ludobójstwa Ormian w latach 1915-1917 wciąż jest trudnym tematem. A żywy konflikt polityczny oddziałuje na obraz tamtych wydarzeń. Dlaczego zainteresował się pan tą kwestią właśnie teraz? – Nie uważam, żeby kiedykolwiek był zły moment. Z tym tematem byłem zaznajomiony od czasu mojego wcześniejszego filmu „Hotel Ruanda”. Nie miałem jednak możliwości rozpoczęcia pracy ze względu na brak zainteresowania producentów i sponsorów. Mimo wszystko sporo czytałem i szukałem informacji. Dowiedziałem się, że pojęcie ludobójstwo istnieje dopiero od 1946 r., kiedy mieszkający w Stanach Zjednoczonych polski prawnik Rafał Lemkin użył go do opisania masowej zagłady Ormian w imperium otomańskim. Potrzebował słownego terminu, który odpowiadałby sytuacji prawnej tej ogromnej zbrodni wymierzonej przeciwko całemu narodowi. Przeczytałem również książkę „A Problem from Hell” Samanthy Power, która jest szefową harwardzkiego Centrum Praw Człowieka. Pierwszy rozdział poświęciła międzynarodowym reakcjom na ludobójstwo Ormian. Później agenci przesłali mi scenariusz, który opowiadał o tamtych wydarzeniach. Wiedziałem, że takich historii się nie porzuca. Szczególnie że nie mówi się o nich zbyt głośno. – O tych wydarzeniach można przeczytać w książkach historycznych, ale to film daje szansę dotarcia do szerokiej publiczności i rozpoczęcia dyskusji. Jeśli przynajmniej część widowni wychodzi z kina bogatsza o wiedzę, to udało nam się osiągnąć chociaż część tego, na czym nam zależało. Ważne tematy mogą zaistnieć za sprawą artystycznego wyrazu, który angażuje i wzbudza emocje. Czyli według pana kino może mieć funkcję edukacyjną? – To jedna z najważniejszych funkcji kina, a przy okazji najczęściej pomijana. Współczesna widownia dowiedziała się o ludobójstwie w Kambodży z „Pól śmierci”, obraz Holokaustu ukształtowała „Lista Schindlera”, „Hotel Ruanda” przedstawił ludobójstwu w Ruandzie, a „Czas Apokalipsy” wojnę w Wietnamie. Tak uczymy się historii. Ludzie powinni sięgać po książki w poszukiwaniu faktów i prawdziwych informacji, ale kino dostarcza emocjonalnego aspektu. Uczymy faktów przez opowiadanie, nadawanie narracji wprowadzanie bohaterów, za którymi chce się podążać. Filmy mogą być bodźcem do działania dla polityków czy mediów? – Jestem bardzo sceptyczny wobec rządów czy mediów. Uważam, że ważne jest uświadamianie ludzi. Wiem, jaką rolę odegrał w tym procesie „Hotel Ruanda”. Po filmie Amnesty International zwróciła uwagę na potrzebę mówienia o wydarzeniach w Ruandzie w szkole czy na uczelni, wprowadzając informacje o nich do programu nauczania. Miał on też wpływ na amerykańskie firmy inwestujące w Ruandzie. A prezydent George Bush widział go wielokrotnie, co przeniosło się na jego działania polityczne. Wciąż istnieje problem z nadaniem nazwy tamtym wydarzeniom. – Turcy wciąż nie przyznają się do ludobójstwa, traktują zbrodnię na narodzie jako wojnę cywilną. Trwała I wojna światowa i w jej wyniku zginęli ludzie. To się zdarzało. Dobrze jednak wiemy, że tureckie działania były wymierzone w cały naród. Ludzie zostali wygnani na pustynię bez jedzenia i bez picia, bez możliwości schronienia się przed słońcem. Ten temat wciąż wywołuje wiele emocji. Szczególnie ze względu na podejście tureckiego rządu. Miałem świadomość, że pojawią się pytania o rozumienie ludobójstwa i wojny cywilnej, dlatego jestem doskonale przygotowany do prowadzenia dyskusji. Miał pan okazję rozmawiać z ludźmi, którzy są silnie związani z tym tematem? – Ormianie wciąż bardzo emocjonalnie podchodzą do tamtych wydarzeń. Ludobójstwo Ormian, podobnie jak Holokaust, odcisnęło głębokie piętno na całym narodzie. Najwięcej kontrowersji wzbudza fakt, że działania tureckie nie są uznawane za ludobójstwo zarówno przez Turcję, jak i inne państwa. Prezydent Barack Obama przed wyborami obiecywał, że zajmie konkretne stanowisko w tej sprawie. Wszystko się zmieniło po objęciu urzędu ze względu na relacje amerykańsko-tureckie. Polityka sprawia, że ludzie wciąż są wodzeni za nos. Jak udało się panu połączyć fakty z fikcją? – Na początku ułożyliśmy wszystkie wydarzenia zgodnie z chronologią, aby dokładnie wiedzieć, co się wydarzyło. Kiedy się robi film, wiarygodność jest najważniejszym elementem, który jako pierwszy znajduje się na linii strzału. Dopiero potem wpletliśmy w prawdziwą historię romans – ten miłosny trójkąt. Zależało nam, żeby cały kontekst był prawdziwy. Nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 29/2017

Kategorie: Kultura