Przez jej szeregi przewinęło się 4,5 mln Polaków Dzieje Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie cieszą się dziś zainteresowaniem historyków, a co za tym idzie – odbiorców literatury historycznej. To smutny paradoks, że na większą uwagę mogą liczyć wynoszeni do rangi superbohaterów „żołnierze wyklęci”, a także demonizowani bez umiaru ich przeciwnicy z Urzędu Bezpieczeństwa, natomiast losy najważniejszej organizacji politycznej w XX-wiecznej Polsce są wstydliwie przemilczane lub co najwyżej kwitowane sztampowymi opiniami o „rządach komunistów podległych Moskwie”. Wielki francuski historyk Fernand Braudel wprowadził do nauki historycznej pojęcie długiego trwania, które ma oznaczać zjawiska, struktury lub instytucje istniejące w dłuższym przedziale czasowym i dające się opisywać w znacznie szerszej perspektywie niż pojedyncze wydarzenia, nawet bardzo ważne i spektakularne. Otóż PZPR bez wątpienia była strukturą z gatunku długiego trwania, i to nie tylko dlatego, że istniała ponad 40 lat (od grudnia 1948 r. do stycznia 1990 r.). Była również zjawiskiem masowym, z którym da się porównać w Polsce chyba tylko Kościół katolicki, funkcjonujący jednak w zupełnie innym wymiarze niż partia rządząca państwem przez tyle dziesięcioleci. Przez szeregi PZPR przewinęło się ok. 4,5 mln Polaków, zawsze bowiem, od początku do końca, była to organizacja skupiająca co najmniej milionową (a w latach 70. nawet trzymilionową) masę członkowską. To zaś oznacza w praktyce, że w każdej polskiej rodzinie czy kręgu towarzyskim był ktoś, kto do partii należał. PZPR nie była zatem – jak twierdzi IPN-owska propaganda – ciałem obcym, zewnętrznym, niemal okupacyjnym, w dodatku ateistycznym, więc sztucznie narzuconym „katolickiemu narodowi polskiemu”. Ten ostatni argument jest tylko pozornie prawdziwy, bo choć oficjalną ideologią partii był „materializm historyczny”, to w praktyce znaczną część członków PZPR stanowili katolicy. Nie mogło być inaczej w kraju, w którym to wyznanie dominuje od 1000 lat, a większość członków partii wywodziła się ze wsi, gdzie przywiązanie do religii było zawsze silniejsze niż w miastach. Po ponad 30 latach od jej rozwiązania warto zatem spojrzeć na partię rządzącą w PRL sine ira et studio, jako na trwały element codziennego życia kilku pokoleń. Co prawda, w tamtych czasach krążyć miał dowcip, że partia ma fałszywą nazwę, bo nie jest ani polska, ani zjednoczona, ani robotnicza – ale więcej w tym żarcie bezmyślnej złośliwości niż historycznej prawdy. Bo z całą pewnością PZPR była polska, i to nie tylko z racji pochodzenia mas członkowskich. Była polska dzięki decyzjom Stalina, który w 1938 r. postanowił zlikwidować Komunistyczną Partię Polski, czyli tutejszą sekcję Międzynarodówki Komunistycznej, kwestionującą sens istnienia niepodległego państwa polskiego, w dodatku w dużym stopniu opartą na kadrach pochodzących z mniejszości narodowych (Żydzi, Ukraińcy, Białorusini). Ta decyzja i towarzysząca jej fizyczna likwidacja większości kadry przywódczej KPP w Związku Radzieckim spowodowały, że w pierwszych latach wojny, gdy obowiązywał pakt Ribbentrop-Mołotow, polscy komuniści nie mieli swojej organizacji. Odrodziła się ona, za zgodą tegoż Stalina, dopiero w styczniu 1942 r. w okupowanej przez Niemców Warszawie, w zupełnie innej sytuacji: gdy ZSRR prowadził Wielką Wojnę Ojczyźnianą – walkę narodów radzieckich z hitlerowskim najeźdźcą. Była to wojna o charakterze narodowowyzwoleńczym, a nie komunistycznym, więc polscy komuniści musieli stać się w pierwszym rzędzie Polakami, a dopiero potem komunistami. Stąd przyjęcie nazwy Polska Partia Robotnicza, która w żaden sposób nie kojarzyła się z KPP, za to stanowiła kalkę zakorzenionej na naszym gruncie nazwy Polska Partia Socjalistyczna. Kup pakiet Prawda i realizm Forma kamuflażu? Ci, którzy widzą w PPR i PZPR wyłącznie „sowieckie agentury”, twierdzą, że unikanie słowa komunistyczna w nazwach tych partii było jedynie formą kamuflażu, bo społeczeństwo polskie ani w czasie wojny, ani po niej nie akceptowało komunizmu jako ideologii pochodzącej ze Wschodu. Można z tym się zgodzić, tyle że warto pociągnąć to rozumowanie dalej: skoro twórcy PPR i PZPR konsekwentnie trzymali się takiego kamuflażu, znaczy to, że bardzo im zależało, by Polacy uważali ich za partię polską, a nie za siłę narzuconą z zewnątrz. To zaś wskazywało, że legitymizacja w oczach narodu była tej władzy bardzo potrzebna. Taką legitymizację mogły dawać wybory do Sejmu i rad narodowych, które w powojennej Polsce organizowano z podziwu godną konsekwencją, choć w rzeczywistości miały one charakter