Po wojnie Rosjanie utworzyli na terenie Niemiec Wschodnich obozy wzorowane na gułagach Jedną z białych plam, jakie z historii radzieckiej strefy okupacyjnej Niemiec Wschodnich zaczęto usuwać po upadku muru berlińskiego, było ujawnienie istnienia tam od początku lat 50. kilkunastu zarządzanych przez NKWD obozów internowania dla hitlerowców. W następstwie układu poczdamskiego Sojusznicza Rada Kontroli wydała 12.01.1946 r. zarządzenie nr 24, nakazujące przeprowadzenie denazyfikacji w strefach okupacyjnych pokonanej Rzeszy. Władze wojskowe już przedtem na własną rękę podejmowały kroki denazyfikacyjne. Najłagodniej w strefie amerykańskiej. Jeżeli pominąć zachodnie obozy jenieckie, w których nierzadko panowały warunki skandaliczne (np. spanie tygodniami pod gołym niebem), to cywilów podejrzanych o nadmierną aktywność hitlerowską nie trzymano w strefach zachodnich latami w obozach. Hitlerowców selekcjonowano przed komisją denazyfikacyjną. Nielicznych zasądzono, lecz wkrótce ich ułaskawiano. Rosjanie natomiast tworzyli w swej strefie na masową skalę obozy. Formalnie po to, by ułatwić proces denazyfikacji – oddzielić autentycznych przestępców wojennych od tych nazistów, którym trzeba tylko zamknąć dostęp do urzędów publicznych. Przy organizacji obozów korzystano z doświadczeń radzieckich gułagów. Częściowo powstawały one na terenie hitlerowskich obozów koncentracyjnych, takich jak Buchenwald czy Sachsenhausen. Jednak nie wszyscy internowani byli aktywnymi nazistami, podobnie jak nie wszyscy aktywni naziści byli zbrodniarzami wojennymi. Publikacje, jakie o tych obozach się ukazały (m.in. książka Jana von Flockena i Michaela Klonovsky’ego „Stalins Lager in Deutschalnd 1945-1950”, „Obozy stalinowskie w Niemczech 1945-1950”), głoszą, że z nielicznymi wyjątkami w obozach tych upychano tylko nazistowską drobnicę. Grube ryby i tak w porę odpłynęły do stref zachodnich, licząc tam na większą pobłażliwość. Obok bonzów partyjnych mniejszego kalibru, policjantów, strażników obozowych, członków już powojennego, hitlerowskiego podziemia Wehrwolf, wsadzano do obozów głównie inteligencję hitlerowskiej administracji, adwokatów, prokuratorów, dziennikarzy, przemysłowców, także duchownych. Paradoksalnie trafiali tam nawet ludzie z niemieckiego ruchu oporu przeciwko Hitlerowi, w tym skazani przez sądy hitlerowskie na śmierć, jak spiskowcy z kręgu 20 lipca (zamach na Hitlera), żeby wymienić Justusa Delbruecka, Ulricha Freiherra von Sella czy Horsta von Einseidela. Obozy NKWD nie ominęły nawet komunistów, np. brata późniejszego prezydenta NRD, Wilhelma Piecka, którego zamknięto w obozie Fünfeichen, bo protestował przeciwko licznym gwałtom żołnierzy radzieckich na kobietach niemieckich. Rosjanie usiłowali obozami „uzdrawiać” także mieszczańską opozycję polityczną, niechętną nowym porządkom, poskramiać krnąbrnych socjaldemokratów niemieckich czy heretycko nastawionych komunistów. Słowem, wszystkich, którzy ośmielali się stawać w poprzek drogi modelu radzieckiego dla wschodnich Niemiec. Teoretycznie obozy miały mieć charakter dosłownie przejściowy, w oczekiwaniu na rozprawę bądź zwolnienie. W praktyce jednak przytłaczająca większość zatrzymanych siedziała tam kilka lat bez wyroku, a nawet bez wstępnego ustalenia winy. Autorzy publikacji źródłowych o obozach NKWD nie stawiają Rosjanom zarzutu celowego likwidowania więźniów, zabijania z premedytacją. Twierdzą natomiast, że władze obozowe nie zabiegały, by śmiertelność w obozach redukować do minimum. Jest to zarzut, chociaż logiczny, trudny do udowodnienia, ponieważ szczególnie w pierwszym okresie powojennym, także poza terenem obozów ludzie umierali z głodu, z wycieńczenia czy chorób zakaźnych. Umierali z tego powodu nie tylko i nie głównie Niemcy. Wydaje się, że wschodnioniemieccy autorzy publikacji o obozach NKWD dla hitlerowców posuwają się za daleko w bagatelizowaniu winy internowanych, sugerując czytelnikowi, że z punktu widzenia winy rzeczywistej, obozy te były raczej nieporozumieniem, ponieważ poza nielicznymi wyjątkami karały nie rękę, ale ślepy miecz. W publikacjach książkowych o obozach dla internowanych hitlerowców, utworzonych przez NKWD, często uderzają wzmianki, że internowany znalazł się w obozie wskutek zadenuncjowania go przez ziomka u władz radzieckich. NKWD wystarczał nawet anonimowy donos. W dopiero co pokonanym i gorzko doświadczonym narodzie kwitło donosicielstwo, jakże często podszyte osobistymi porachunkami, co nie najlepiej świadczyło o kondycji psychicznej niemieckiej społeczności. Co gorsza, autorzy książek o obozach dla internowanych Niemców nie szczędzą także negatywnych opinii niemieckiej administracji obozowej. Bieżące sprawy obozowe, w tym bezpośredni kontakt z więźniami NKWD, przekazała w ręce samych Niemców. Stanowiska kapo i podobne Rosjanie obsadzali obozową śmietanką hitlerowską, policjantami, gestapowcami, którzy tworzyli arystokrację obozową, znęcając się wszakże nad współziomkami w imię zyskania
Tagi:
Eugeniusz Guz