A Hollywood tak daleko

A Hollywood tak daleko

Było jak w filmie: biedne miasto, skromna rodzina, niespodziewany casting i sukces. Czy losy Damiana Ula, bohatera „Sztuczek”, potoczą się według takiego scenariusza? Gdy w jego szkole podstawowej na wałbrzyskim osiedlu Podgórze zjawiła się ekipa w poszukiwaniu chłopca do filmu, nikt nie podejrzewał Damiana o talent aktorski. Miał dziesięć lat i był taki, jak większość dzieci w jego wieku. Aleksandra Marszałek, wychowawczyni, nie może sobie przypomnieć z tamtego okresu niczego nadzwyczajnego. Nie sprawiał kłopotów, tak, o tym może zaświadczyć, ale poza tym – żadnych specjalnych wyróżników. – Patrzyłam z boku na przebieg castingu, w którym brali udział moi uczniowie, bo odbywało się to w szkole. Chłopcy mieli odegrać pewną scenkę – próbę odebrania dawnego długu. Nie mogłam wprost uwierzyć, jak w tym momencie zmienił się Damian. Fantastycznie to odegrał. Kamera nie tylko go nie peszyła, ale jakby dodawała mu skrzydeł – wspomina wychowawczyni. Damian zaś przysięga, że wcześniej nawet mu przez myśl nie przeszło, by zostać aktorem. Wtedy to był dla niego wygłup; założył się z kolegą o kilka złotych, że wygra casting. Tymczasem, jak wspominają świadkowie zdarzenia, reżyser Andrzej Jakimowski, dla którego była to któraś tam z rzędu próba, niemal wykrzyknął z emocji. Tak, to jest chłopiec do tej roli. Co prawda krąży jeszcze wersja, że Damian miał konkurenta, ale tamten – jak się okazało – zdecydowanie nie lubił kamery. Za to Damian połknął filmowego bakcyla i nie wyobraża sobie innej przyszłości. Po „Sztuczkach” były już epizodyczne role w serialach, a ostatnio – jedna z głównych ról w kolejnym filmie. W ciągu dwóch lat premierowa realizacja została obsypana nagrodami, sam główny bohater otrzymał w 2007 r. na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Tokio nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową. Gwiazdą być – Niechby spróbował! – Oli i Mateuszowi z tej samej klasy (obecnie ostatniej podstawówki) niemal jednogłośnie wyrywa się takie zapewnienie, gdy pytam o zmiany w zachowaniu Damiana już po sukcesach filmu. Owszem, próbował być inny, ale oni już o to zadbali, by nic się nie zmieniło. W szkole z pewnością Damian nie odgrywa gwiazdy. Początkowo nawet dokuczano mu w związku z karierą filmową. Potem wszyscy się przyzwyczaili do jego wyjazdów. Wielu zaczęło nawet pilniej śledzić popularne seriale, bo a nuż pokaże się Damian, np. z bukietem kwiatów jak w „Pierwszej miłości” albo jako mały Ferdynand Kiepski we wspomnieniach z dzieciństwa. Przyjaciele martwią się tylko, jak to będzie w gimnazjum, czy tam zaakceptują Damiana aktora, a to przecież już za rok. Czy oni też chcieliby spróbować aktorstwa, jak Damian? O nie, nic z tych rzeczy – przyjaciele są jednomyślni, nawet nie zgodzili się na zdjęcie. Ewa Ul, mama Damiana, przechowuje gazety, w których napisano o jej synu. Bez nadmiernej atencji, ot, składa je do teczki. Tak, to przyjemnie przeczytać wywiad z nim albo obejrzeć kolorowy fotoreportaż. Ostatnio również z nią przeprowadzono rozmowę, ale pozostał niesmak. Pani Ewa nie lubi zaglądania do spraw z przeszłości. Podkreśla, że są zwykłą, kochającą się rodziną. To jest ważne i to, że w takich warunkach dorasta Damian i jego dwie siostrzyczki. Wcześniej dziennikarze bywali już sprawcami burz, które rozpętywały się wokół Damiana. Kiedy „Gazeta Wrocławska” pytała dramatycznie, czy chłopiec prędzej doczeka się Oscara („Sztuczki” były wówczas wśród nominowanych) niż pomocy w rozwijaniu talentu, głęboko dotknięci poczuli się zwłaszcza gospodarze miasta. – Przecież my nie potrzebujemy zasiłków z opieki społecznej! Pracujemy i na normalne życie wystarcza – Ewa Ul wciąż nie może o tym mówić spokojnie. Ośrodek pomocy rodzinie wziął ich wówczas pod lupę, żądał przeróżnych zaświadczeń, przeprowadzał wywiad środowiskowy itd. – jak u biedaków. A chodziło o coś zupełnie innego; choćby – o dodatkowe lekcje, kiedy Damian wraca ze zdjęć, więcej angielskiego i pomoc kogoś, kto fachowo pokierowałby jego rozwojem. Problem zrozumiała wałbrzyska Fundacja „Talent”, która przyznała chłopcu specjalne stypendium. Zostało przeznaczone na opłacenie prywatnych lekcji języka angielskiego. Nagrodę (również pieniężną) przyznał wojewoda dolnośląski. W szkole podstawowej zaś dobrze pamiętają ubiegłoroczną wizytę dziennikarzy „Polityki”. Tego jednego reportażu Ewa Ul nie zachowała sobie na pamiątkę, choć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 30/2009

Kategorie: Reportaż