Niesławne biuro propagandy, zwane oficjalnie IPN, uczy nas od lat, jak reinterpretować historię. Jedno oczernić, drugie wybielić; jedno wyeksponować, drugie pominąć; tu nakłamać, tam wyrwać z kontekstu; na doraźne, polityczne zamówienie głupotę przedstawiać jako ofiarę, pragmatyzm jako zdradę itd. Ale nawet IPN w enuncjacjach swoich pseudohistoryków starał się trzymać pewnych ram faktograficznych. Przynajmniej w minimalnym zakresie, np. że Bolesław Chrobry panował w latach średniowiecza i nie brał osobiście udziału w warszawskiej bitwie z bolszewikami. Nadszedł jednak koniec tego umiaru. Dzisiaj wszystko można fałszować. Oto na zamówienie prezydenta Andrzeja Dudy pan Andrzej Dobosz przerobił „Przedwiośnie” Żeromskiego. Głowie państwa nic już zapewne nie pomoże, jednak panu Doboszowi, który był ongiś księgarzem, należałoby może przypomnieć, co to jest literatura. W największym skrócie: słowo i treść, nierozerwalnie związane. Tak się składa, że Stefan Żeromski ukończył „Przedwiośnie” w roku 1924, mniej więcej wiek temu. Mówiło się wtedy, pisało i myślało (sic!) nieco inną niż dzisiaj polszczyzną. Tak jak dzisiaj wszakże niuanse jej użycia sugerowały wiele spraw, począwszy od sytuacji społecznej i politycznej czy cech charakterologicznych bohaterów. Trzeba doprawdy niesłychanego barbarzyństwa, by wdzierać się w ten skończony system, wyrzucając słowa, które nam się nie podobają, lub „zmniejszając ilość przymiotników”, co niejednokrotnie zmienia i obraz, i sens. Wszak „zdrowy Czaruś”, który zastąpił (podaję za Michałem Nogasiem) „zdrowego i zażywnego Czarusia”, znaczy zupełnie co innego. Przecież „zażywny” to tęgi, przy kości. Można być, nawet to się poleca, zdrowym, a wcale nie zażywnym. O Baryce dowiadujemy się więc tego, że nie ma grypy, a nie tego, jak wygląda. Niestety, skoro raz już się plugawi czyjeś dzieło, można pójść dalej. Ja zawsze miałem kłopoty z Lwem Tołstojem. Uwielbiam jego powieści, ale w „Wojnie i pokoju” denerwowały mnie naiwne i długie wywody historiozoficzne autora, z kolei w „Annie Kareninie” ekonomiczne nudziarstwo Karenina. Wyciąć i wyrzucić? Ale wtedy motywacje paru przynajmniej postaci stałyby się niezrozumiałe. Trudno – ukończone dzieło musimy przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Potem wolno nam recenzować, oceniać, a nawet dyskwalifikować. Skoro jednak panu prezydentowi „Przedwiośnie” tak bardzo się nie podobało, jest takie przestarzałe, że zleca je fałszować, to po co każe je „narodowo czytać”? Znalazłoby się coś innego. A jeżeli nie, to po co zatrzymywać się w pół drogi? Tak to Żeromski zachachmęcił, że Baryka wydaje się nam zgoła sympatyczny, chociaż zdecydowanie lewicuje. Czy nie należałoby więc tego odkręcić i zrobić z niego przykładnego Polaka katolika? Skoro można jedno, to dlaczego nie drugie? Nie oparła się panu prezydentowi konstytucja, to niby dlaczego miałaby się oprzeć literatura? Hulaj dusza, piekła nie ma. Chyba że, co możliwe, „Przedwiośnie” napisał już przed Żeromskim premier Mateusz Morawiecki. W takim stanie rzeczy sytuacja stawałaby się rzeczywiście delikatna. Ale wtedy nie ruszałbym raczej ani przecinka. W „Rejsie”, co raz jeszcze dowodzi, że jest to film proroczy, smutna piosenka przerabiana jest na wesołą i pozytywną. Andrzej Dobosz najwidoczniej tak się zapatrzył w swoją filmową młodość, że na starość został przerabiaczem literatury. Dobra zmiana! Ileż przed nim nagle się otwiera nowych perspektyw pracy twórczej! Z nieużywanych i przestarzałych słów oczyścić trzeba przede wszystkim Kochanowskiego, żeby premier Morawiecki mógł go łatwiej cytować, Reja, Górnickiego i – jak się okazuje – wszystko aż po Żeromskiego. Czasem trzeba by coś dodać. Na przykład u Prusa w „Lalce” Stanisław Wokulski kocha się w Izabeli Łęckiej, jakby Warszawa nie była pod zaborem rosyjskim. Czasem natomiast trzeba by coś ująć – przecież przesłanie nie zniknie, jeśli wyjmiemy Alfredowi Jarry’emu wzmianki o Polsce i Polakach. W minionych czasach nazywało się to cenzurą polityczną, dzisiaj byłoby raczej artystyczną. Różnica jest taka, że tamta była ideologiczna i tłumiąca dostęp do informacji o świecie, ta zaś jest po prostu bezdennie głupia, zarówno w pomyśle, jak i wykonaniu. Jules Verne był kiedyś najpoczytniejszym pisarzem francuskim. Dzisiaj nie czyta go prawie nikt. Widocznie po prostu się przeżył. Być może tak samo jest z Żeromskim. Byłoby to dla mnie smutne, ale na czas nie ma rady. Przekonanie jednak, że młodzież zainteresuje się „Przedwiośniem”, jeżeli