Dla Amerykanów wojna w Ukrainie to przede wszystkim źródło problemów z rosnącymi kosztami życia Korespondencja z USA Gdy miesiąc temu pisałam relację z protestu przeciwko wojnie w Ukrainie w moim 200-tysięcznym mieście na północy Kolorado, szczerze wierzyłam, że prędzej czy później Amerykanie ockną się z szoku, że do wojny w ogóle doszło, i aktywniej włączą się w akcje pomocowe na rzecz ukraińskich uchodźców i żołnierzy. Transparenty zostawiłam więc przy drzwiach, przekonana, że akcje solidarności z Ukrainą będą się powtarzać regularnie i za chwilę znów wyjdę z nimi na ulicę. Światy równoległe Wojna trwa już ponad sześć tygodni. Ukraińskie akcesoria stoją przy drzwiach nietknięte, a w moim domu jako jedynym na osiedlu są w oknie symbole solidarności z Ukrainą. Poczucie egzystencji w dwóch nie za bardzo zazębiających się światach nie tylko nie przeszło, lecz jeszcze się wzmogło. Ten pierwszy to krąg rodaków. I w realu, i w sieci Ukraina pozostaje dla nas tematem numer jeden. Uczestniczymy w zbiórkach, wymieniamy się informacjami, śledzimy rozwój sytuacji w swoich rodzinnych miejscowościach w Polsce, bo wielu naszych bliskich przyjęło pod swój dach uchodźców i czujemy się odpowiedzialni za udzielenie im wsparcia. Społeczność polonijna w Denver wysłała do Polski już kilka kontenerów darów wartych dziesiątki tysięcy dolarów. Tydzień temu Polski Klub zorganizował przedświąteczny kiermasz kulinarny. Wyroby dostarczone przez ochotników sprzedano za ponad 8 tys. dol., które wpłacono na konto organizacji pomagającej uchodźcom. Akcja Janusza Źródłowskiego z Lakewood koło Denver, właściciela piekarni Elegant Bakery, który w weekend sprzedał kilkaset tortów udekorowanych akcentami w kolorach Ukrainy, a dochód w całości przeznaczył na zakup leków i środków medycznych dla Ukraińców, ściągnęła pod jego zakład ekipy telewizyjne. „Trzeba coś robić, trzeba pomagać. To niewyobrażalne, przez co przechodzi Ukraina”, rozpoczął reportaż Źródłowski, a Marina Dubrowa, przewodnicząca związku Ukraińców w Kolorado, dodała chwilę później: „Polacy są w tej chwili naszym kręgosłupem, naszą podporą. Zawsze byli i mam nadzieję, że zawsze będą”. Na stronie internetowej stacji CBS artykuł o Źródłowskim ma jednak inny początek. „Mieszkańcy Kolorado nie przestają hojnie wspierać Ukrainy. Najnowszy pomysł, jak to uczynić, wyszedł od polskiego imigranta, który zorganizował zbiórkę funduszy, sprzedając swoje wyroby cukiernicze”, czytamy. Bingo! Oto niezamierzenie stacja wskazała samo źródło problemu, z którym my, Polacy i Europejczycy, mierzymy się, oceniając amerykańską odpowiedź na wojnę. To prawda, Amerykanie masowo deklarują solidarność z Ukrainą, ale jeśli chodzi o konkretną pomoc, nie płynie ona w sposób ani masowy, ani zorganizowany. Konta organizacji humanitarnych zasilane są funduszami płynącymi z kieszeni jednostek, ewentualnie wąskich kręgów darczyńców, i jeśli nie są to Europejczycy, lecz Amerykanie, i tak w większości mają oni osobiste związki z Europą i Ukrainą. Poczucie zawodu i zdumienie wzmaga fakt, że amerykańskie media jak nigdy stanęły na wysokości zadania. W sprawie Ukrainy przemawiają zdumiewająco zgodnym głosem. Wojna otwiera i zamyka każde wydanie nawet lokalnych wiadomości i nie ma takiej szansy, by ktoś mógł o niej nie wiedzieć czy pozostawać ignorantem w kwestii wyzwań humanitarnych, przed jakimi postawiła resztę świata. Nie stać nas na wojnę Dlaczego więc Amerykanie nie ruszają z pomocą? Gdzie jest strumień kasy i darów przekazywanych w myśl idei, że demokracja jest najwyższym celem i wypada oddać za nią ostatnią koszulę? Nie ma go i raczej nie będzie, a przyczyn wymienić można kilka. Po pierwsze, wojna w Ukrainie, nawet jeśli niesie ze sobą element zagrożenia bronią nuklearną, jest dziś dla statystycznego obywatela USA po prostu kolejną wojną, w którą Amerykanie w jakiś sposób są zaangażowani, ale przecież rozgrywa się ona z dala od ich domu. I choć brzmi to cynicznie, trudno odmówić im racji. Doniesienia z frontu, informacje o pomordowanych cywilach i zrujnowanych miastach towarzyszą im właściwie nieprzerwanie od początku tego tysiąclecia. Magda Gacyk, polska dziennikarka i korespondentka radiowa mieszkająca w Dolinie Krzemowej, dorzuca do tego istotną uwagę. – Amerykanie są zmęczeni i mają szczerze dość bycia „policjantami świata” – przypomina mi, gdy rozmawiamy o Ukrainie. Niegasnąca popularność Donalda Trumpa po dziś dzień karmi się przeświadczeniem, że to właśnie amerykańska dobroczynność i troska o zagranicę zrujnowały Stany. Na trop drugiej odpowiedzi naprowadził mnie William Schneider, politolog z Uniwersytetu George’a Masona w Arlington w stanie Wirginia. Rozmawialiśmy o reakcji
Tagi:
Afroamerykanie, Ameryka Łacińska, Amerykanie, Andrés Manuel López Obrador, Arlington, biali w USA, Black Lives Matter, cancel culture, ceny energii, ceny paliw, ceny żywności, Denver, Donbas, Doniecka Republika Ludowa, geopolityka, Janusz Źródłowski, Joe Biden, Kijów, Kolorado, konflikty zbrojne, Kreml, Latynosi, Ługańska Republika Ludowa, Magda Gacyk, Marina Dubrowa, Meksyk, NATO, Polacy w USA, polonia, prawa człowieka, Rosja, rosyjska armia, rosyjska propaganda, Salary Finance, Siergiej Szojgu, społeczeństwo, totalitaryzm, ukraińscy żołnierze, Uniwersytet George'a Masona, USA, William Schneider, Wirginia, Władimir Putin, wojna rosyjsko-ukraińska, woke, woke (przebudzenie), Wołodymyr Zełenski, wybory w USA, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze, Związek Ukraińców w Kolorado