Ich dzieci ulicy

Ich dzieci ulicy

Pracownice TPD przefarbują włosy, założą najkrótsze spódniczki. Wszystko po to, by władza dała pieniądze na pomoc najbiedniejszym rodzinom Już trwają przygotowania do wielkanocnego przedstawienia. Dziewczyna grająca matkę ostrzega córki, by nie spieszyły się za mąż. – Mężczyzna rujnuje budżet domowy – grzmi, jednak one marzą o kimś takim jak Leonardo DiCaprio. – Tylko z bogatym będzie mi do twarzy – śmieją się. Słuchamy uwspółcześnionej wersji historii Kopciuszka. – Ale podtekst jest też osobisty – tłumaczą wychowawczynie. – Ta niby-matka wychowuje trójkę nieślubnych dzieci swojej starszej siostry. Już ona najlepiej wie, jacy są mężczyźni. A proszę spojrzeć na chłopca, który gra brata. Nazywamy go „Kennedy” z powodu wyjątkowej urody. Jest Cyganem, ma 11 lat, ale do szkoły pójdzie po raz pierwszy. Wie pani, taki podtekst uczuciowy, zakochał się w dziewczynce stąd. To ona go namówiła. Podtekstów jest o wiele więcej. Marzena Litwinek, 31-letnia szefowa ośrodka, ma włosy w pięciu wykluczających się kolorach. Ale nie chodziło o modę, lecz o przekonanie burmistrza, że musi dać jej pieniądze. Wzmocnieniu kolorów na głowie służyła (skutecznie) mini spódniczka. Teraz fryzura wyblakła, ale niedługo zostanie poprawiona. Znowu przyjdzie władza, która jest z pokolenia Marzeny, więc wrażliwa nie tylko na dziecięcą biedę, ale i odlotowe fryzury. A pieniądze są ciągle potrzebne. Węgiel zamiast antykoncepcji W podwarszawskim Legionowie jest tak jak w innych miejscowościach. Ośrodki Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (pracownicy komentują: – Dobrze, że nas nie wykończyli jako komunę) przekształcają się w Ośrodki Mediacji i Pomocy Rodzinie. Obiady, kredki i poprawianie szkolnych zadań, nawet przytulenie i batonik na drogę to dziś za mało, by być spokojnym o dziecko. Za progiem jest bezrobotny ojciec i niezaradna matka. Jeśli im się nie pomoże, dziecko w końcu przestanie przychodzić do ogniska. Znajdą się kumple i niebezpieczny świat. – Dziecko ulicy może wrócić do domu, dziecko z marginesu już nie – tłumaczy jedna z opiekunek. A pomagać rodzinie nie ma kto. Pomoc społeczna od progu krzyczy, że „nie posiada pieniędzy”, Centrum Pomocy Rodzinie ma, wbrew nazwie, inne problemy, Kościół daje paczki dwa razy do roku. Każdy biedny w Legionowie to wie. I idzie do ośrodka TPD. O pomoc zwracają się same dzieci, przeważnie one przyprowadzają rodziców. I potem mówią z dumą, że są „zaopiekowane”. Pracownice ośrodka pomagają w zdobyciu meldunku, darmowych obiadów w szkole, paru groszy z opieki. Z wykorzystaniem pomocy bywa różnie. Ostatnio wielkim sukcesem było przekonanie urzędników, że matce wielodzietnej rodziny warto zafundować spiralę. Ginekolog czekał, ale bezskutecznie, bo kobieta odebrała pieniądze i kupiła węgiel. No, może trochę węgla, część kwoty przepił mąż. Jednak większość dorosłych przychodzi i pyta, czym za taką dobroć może się zrewanżować. Mężczyźni naprawiają zdezelowany sprzęt, kobiety pomagają w kuchni. Kiedy skończył się spokój Wokół blokowisko. Malutki domek pomalowany w radosne graffiti – tu właśnie mieści się ośrodek TPD. W sobotnie przedpołudnie przychodzą całe rodziny. Marzena Włodkowska (33 lata) i jej mąż Grzegorz (38 lat) bardzo dobrze wiedzą, kiedy skończyło się normalne życie. Pięć lat temu Marzena wracała z nocnej zmiany. Skołowana i senna zza autobusu weszła pod samochód. Uratowano ją, ale jeździ na wózku. Nie pracuje, ma rentę 500 zł, która ledwo wystarcza na bandaże i leki nic niezmieniające w nodze z gronkowcem. Dom utrzymuje mąż hydraulik, którego szczęśliwie nie zwolniono, jedynie przekwalifikowano na ślusarza z pensją 1,1 tys. zł (zaznaczają: – Proszę napisać, że z rodzinnym). W związku z tą kwotą i posiadaniem działki nieugorów chłopcy Włodkowskich – Sebastian i Marcin – muszą ze szkolnego obiadu wyjść po darmowej zupie. Drugie już im nie przysługuje. Agnieszka Osuch (też po trzydziestce) za pewną granicę uważa urodzenie bliźniąt. Pierwsze dziecko, drugie, no, może trzecie byłoby do pogodzenia z pracą w piekarni. Jednak kolejna dwójka zamieniła ją w smutną kobietę (- Proszę napisać, że bez prawa do zasiłku) kręcącą się wokół dzieci. Mąż pracuje dorywczo, a wścibscy sąsiedzi tylko się dziwią, że wszyscy nie poumierali z głodu. Taki świat. Oficjalnie małżeństwo Osuchów żyje za 269 zł miesięcznie, które dostają na pięcioro dzieci. Nieoficjalnie pomagają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2003, 2003

Kategorie: Kraj