Do wyborów prezydenckich mamy jeszcze dwa lata. Strach więc pomyśleć, co jeszcze może zrobić ekipa prezydenta Kaczyńskiego, by stworzyć mu choć cień szansy na drugą kadencję. To, że po trzech latach urzędowania dwie trzecie Polaków ma już serdecznie dość i osoby, i stylu sprawowania tego urzędu, nie dociera do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Otoczenie Kaczyńskiego dalekie jest od uznawania wyników sondaży. Bliżej mu do tropienia kolejnych ogniw piekielnego spisku, który z nim walczy. Zaiste wielka musi być siła tego spisku, skoro zjednoczyła w niechęci do prezydenta kilkanaście milionów. Na nic się nie zdają wysiłki zwasalizowanej i stronniczo dyspozycyjnej telewizji publicznej i Polskiego Radia. Nie pomagają komentatorzy okopani w Springerowskich gazetach i tak wierni, że nawet z zadziwiających występów i chichotów Kaczyńskiego w Brukseli usiłują zrobić wielki sukces prezydenta. Na reelekcję Lech Kaczyński ma dziś takie szanse jak ci, którzy polują na szóstkę w totolotku. Co nie zmienia faktu, że jako znany miłośnik piłki nożnej będzie walczył, dopóki piłka w grze. Skończy jak nasi w meczu ze Słowacją, ale ile przy tym krwi napsuje Tuskowi, to jego. Może nawet uda mu się doprowadzić do tego, że tonąc, pociągnie za sobą znienawidzonego rywala. Taki scenariusz wydaje się coraz bardziej prawdopodobny. Po dwóch latach takich popisów jak ostatni samolotowo-brukselski, wyborcy odrzucą obydwu. I chętnie poprą każdego, kto będzie przeciwieństwem tego okropnego stylu. I tak dość niespodziewanie pojawia się szansa przed kandydatami wywodzącymi się z centrolewicy lub centrum. Prawica winę za konflikty między politykami zwala na konstytucję i domaga się jej zmiany. A przecież nie ma na świecie takiej konstytucji, która by sprostała oczekiwaniom braci Kaczyńskich. To nie nasza konstytucja jest zła, ale marni są ci, którzy zostali obsadzeni w głównych rolach państwowych. Konflikty między prezydentem a premierem nie mają swojego źródła w konstytucji. Ich motorem jest niepohamowana chęć poszerzenia swoich kompetencji. A hasłem – więcej władzy! Prezydent toczy więc zaciętą walkę o podporządkowanie sobie kolejnych obszarów kompetencji. Autorom konstytucji z 1997 r. zabrakło wyobraźni, że szef rządu i prezydent mogą być aż tak zażartymi wrogami. Ale gdyby założyć, że tak musi być dalej, to nowy projekt powinien czerpać z Mrożka i Gombrowicza. Spór o konstytucję toczy się między zwolennikami silnej prezydentury a zwolennikami modelu kanclerskiego. I, co dla obu obozów jest wspólne, nikt nie mówi o zwiększeniu w konstytucji zakresu praw obywateli. Intencje są więc nad wyraz czytelne. I bliźniaczo podobne. Troska o obywateli jest pojęciem traktowanym czysto instrumentalnie. Dobrym na wybory. Ale niewystarczająco ważnym, by traktować je serio na co dzień. Tym bardziej trzeba być ostrożnym przy wyborze systemu władzy i przekazaniu wszystkich uprawnień jednemu ośrodkowi. Polskie doświadczenia pokazują, że byłaby to decyzja o równie wielkim poziomie ryzyka jak rosyjska ruletka. Nie ma powodu, by ryzykować sytuację, w której pełnię władzy ma taki obóz polityczny jak ten, z którego wywodzi się obecny prezydent. Lepiej dziś znosić śmieszności, niż później trafić pod but jakiegoś małego lub dużego satrapy. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański