We włocławskim oddziale celnym wartość aut zaniżano nawet o 70% Cały interes opierał się na prostym mechanizmie. Samochody sprowadzały do Polski tzw. słupy, czyli podstawione osoby. Zgodnie z prawem, mogły one wybierać dowolny urząd celny na terenie kraju, w którym chciałyby dokonać oclenia pojazdów. „Słupy” decydowały się Włocławek, gdzie czekali skorumpowani celnicy i rzeczoznawca samochodowy. Ci obniżali faktyczną wartość aut, dzięki czemu sprowadzający płacili za nie dużo mniejsze cło, VAT i akcyzę. Następnie auta trafiały do komisu w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie sprzedawano je po cenach znacznie bardziej zbliżonych do ich realnej wartości. Prawdopodobnie to właściciele komisu byli zleceniodawcami „słupów”. To oni również przekupywali celników i rzeczoznawcę. Nieoficjalnie mówi się, że za właścicielami komisu stoi jeden z największych polskich gangów. Mąż pani prokurator Po raz pierwszy o aferze we włocławskim oddziale Urzędu Celnego w Toruniu głośno zrobiło się pod koniec października minionego roku. To wtedy wyszło na jaw, że celnicy z Włocławka masowo zaniżali wartość luksusowych aut sprowadzanych do Polski z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Dochodzeniem w tej sprawie zajęła się Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim, współpracująca z Centralnym Biurem Śledczym. Jeszcze w październiku sześciu osobom, wśród których znalazło się trzech włocławskich celników, postawiono zarzuty przyjmowania korzyści majątkowych, poświadczania nieprawdy w dokumentach i działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Jeden z funkcjonariuszy został tymczasowo aresztowany. Był nim Jacek Ł. – przewodniczący komisji rewizyjnej przy Zarządzie Głównym Federacji Związków Zawodowych Urzędów Celnych, prywatnie mąż włocławskiej prokurator, Ewy Ł., słynącej z bezwzględnego stosunku wobec przestępców. Na kolejne kroki prokuratury nie trzeba było długo czekać. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia policjanci z gorzowskiego CBŚ ponownie odwiedzili Włocławek. Również i tym razem zatrzymali trzech celników. Wszystkim przedstawiono takie same zarzuty jak ich wcześniej zatrzymanym kolegom. Dwóch tymczasowo aresztowano. W pierwszym tygodniu stycznia zatrzymano trzech następnych celników. Obecnie grupa podejrzanych o udział w oszustwach celnych składa się z 14 osób – poza dziewięcioma celnikami w jej skład wchodzi także trójka właścicieli gorzowskiego komisu oraz dwie osoby, które rejestrowały na siebie sprowadzane samochody. Czterech z tej grupy siedzi w areszcie, pozostali znajdują się na wolności za poręczeniem majątkowym, wśród nich Jacek Ł., który wyszedł zza krat pod koniec grudnia zeszłego roku, gdy rodzina wpłaciła za niego kaucję w wysokości 15 tys. zł. Cień na dyrektorze Przestępczy proceder trwał co najmniej od połowy 1999 r. do marca 2001 r. Do Polski sprowadzano niemal nowe, sprawne pojazdy, które we włocławskim oddziale celnym stawały się nagle uszkodzonym bądź mocno zużytym złomem. Fałszowaniem opinii technicznych – będących podstawą do naliczenia cła – zajmował się jeden rzeczoznawca samochodowy. Dzięki jego opiniom auta o rynkowej wartości około 150 tys. zł – na przykład dwuletnie pontiaki i chryslery – miały pięciokrotnie niższą wartość. Przy stawce celnej na samochody produkcji amerykańskiej wynoszącej 35% tak wielkie obniżenie wartości samochodu narażało skarb państwa na olbrzymie straty. – W tej chwili możemy mówić o 900 tys. zł. Na tyle bowiem oszukano skarb państwa przy odprawie 13 luksusowych aut. Wartość tych samochodów zaniżano nawet o 70%. Mamy jednak informacje, iż z naruszeniem prawa przez cło we Włocławku przeszło w sumie od 150 do 200 aut wysokiej klasy, sprowadzonych z Ameryki Północnej – mówi rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim, prokurator Roman Witkowski. Po koniec października minionego roku, tuż po postawieniu zarzutów pierwszym włocławskim celnikom, do toruńskich redakcji prasowych dotarł anonim. Jak udało mi się wówczas ustalić, jego autor był do niedawna pracownikiem jednego z oddziałów Urzędu Celnego w Toruniu. W liście pisał on między innymi, iż grupa przestępcza stojąca za sprawą zaniżonych odpraw przez cały czas korzystała z osłony dyrektora toruńskiego urzędu, Jana Kostrzaka. – To bzdura, nikogo nie osłaniałem! – zaprzeczył w rozmowie ze mną Jan Kostrzak. – Czy we Włocławku działała taka grupa, tego nie wiem. Jeżeli tak, to z pewnością poza urzędem, szukając w nim
Tagi:
Marcin Ogdowski