W imię Allaha

W imię Allaha

Pakistan stał się światowym bastionem zamachowców samobójców Pakistańczycy płacą wysoką cenę za amerykańską wojnę z terroryzmem. Jedyny kraj islamski z bronią nuklearną stał się największym matecznikiem zamachowców samobójców. Władze wprowadziły ostre środki bezpieczeństwa, lecz nie potrafią opanować sytuacji. 19 września przed rezydencją szefa policji 18-milionowej metropolii Karaczi rozległ się ogłuszający huk. Ulicę zasnuła chmura dymu. Kiedy się rozwiała, odsłoniła trzymetrowy krater, porozrywane zwłoki i wielkie kałuże krwi. Zamachowiec samobójca uderzył rozpędzonym samochodem w bramę kompleksu budynków otoczonego wysokim murem i zdetonował 300 kg materiału wybuchowego. Fasada dwupiętrowego budynku została doszczętnie zniszczona. Komendant policji, Chaudhry Aslam, ocalał, zginęło jednak sześciu funkcjonariuszy. Śmierć poniosły także matka z córeczką. Kobieta prowadziła dziecko do szkoły. „To podły, tchórzliwy czyn. Sprawcy nazywają się muzułmanami, ale naprawdę to niewierni. Nie przestraszą mnie. Z pewnością nie oszczędzę tych bandytów”, oznajmił szef policji w telewizji. Do ataku przyznali się Pakistańscy Talibowie (Tehrik-i-Taliban Pakistan, TTP). Ich rzecznik stwierdził, że była to zemsta za islamskich bojowników zabitych przez ludzi Aslama. Policjanci w Karaczi rzeczywiście aresztowali wielu talibów, innych zlikwidowali. Ale nie poprawiło to sytuacji. Karaczi jest jednym z najniebezpieczniejszych miast świata. Do zamachów samobójczych dochodzi jednak w niemal wszystkich miastach i regionach najludniejszego państwa muzułmańskiego. Cztery dni przed tragedią w Karaczi dżihadyści uderzyli w mieście Jandol. Zamachowiec samobójca wmieszał się w tłum żałobników podczas pogrzebu szejka, który utworzył milicję plemienną do walki z terrorystami. Wybuch doprowadził do masakry. Śmierć poniosło 26 osób, ponad 60 zostało rannych. Zrozpaczeni ludzie próbowali zbierać w prześcieradła szczątki bliskich. W dekadzie poprzedzającej 11 września 2001 r. w Pakistanie doszło tylko do jednego zamachu samobójczego (na ambasadę Indii w Islamabadzie w 1995 r.). Po ataku na Stany Zjednoczone sytuacja się zmieniła. USA rozpoczęły globalną wojnę z terroryzmem. Niemal pod groźbą użycia siły zmusiły Pakistan do udziału w niej. Pervez Musharraf, który był wtedy prezydentem i dowódcą sił zbrojnych, opowiadał, że zastępca sekretarza stanu USA Richard Armitage zapowiedział „bombardowanie Pakistanu, aż wróci do epoki kamiennej”, jeśli kraj nie przystąpi do koalicji antyterrorystycznej. Musharraf zdawał sobie sprawę, że wojna przeciw muzułmanom spotka się ze sprzeciwem większości przeważnie islamskiego społeczeństwa. Nie miał jednak wyboru. A przecież Islamabad długo współpracował z muzułmańskimi radykałami. W latach 80. na zlecenie i częściowo za pieniądze CIA wspierał mudżahedinów walczących z okupującą Afganistan armią radziecką. Po wycofaniu się Rosjan miał przyjazne relacje z afgańskim reżimem talibów. Pakistańscy generałowie i potężne służby specjalne ISI uważali, że talibowie będą cennym sprzymierzeńcem w ewentualnym konflikcie z tradycyjnym wrogiem, Indiami. Doktryna militarna Islamabadu przewiduje, że w razie wojny z Indiami armia pakistańska będzie operować także w Afganistanie, dzięki czemu zyska niezbędną „głębokość strategiczną”. Pakistan udzielał wsparcia także muzułmańskim bojownikom walczącym przeciwko Indiom w przeważnie muzułmańskim Kaszmirze, do którego Islamabad rości sobie pretensje. I nagle pod naciskiem Waszyngtonu musiał się zwrócić przeciwko sprzymierzeńcom, co wywołało ich oburzenie. Pakistańscy Pasztuni postanowili wesprzeć afgańskich rodaków (talibowie to przeważnie Pasztuni). Islamscy bojówkarze postawili na taktykę dotychczas w Pakistanie właściwie nieznaną – zamachy samobójcze. Pierwszy taki atak nastąpił 16 marca 2002 r., kiedy młody fanatyk zdetonował ukryty w pasie materiał wybuchowy w kościele w Islamabadzie, zabijając ośmiu ludzi i raniąc ponad 40. Wkrótce potem, 8 maja, zamachowiec staranował samochodem wypełnionym trotylem autobus w pobliżu hotelu Sheraton w Karaczi. Śmierć poniosło dziewięciu francuskich inżynierów i pięciu pakistańskich techników pracujących dla marynarki wojennej. Od tej pory zamachowcy samobójcy uderzają w koszary i bazy militarne, akademie wojskowe, biura ISI, budynki rządowe i inne symbole państwa, ale także w kościoły, meczety, targi, szkoły, szpitale, a nawet podczas pogrzebów. Ogółem od marca 2002 r. do 11 września 2011 r. pakistańscy kamikadze dokonali 303 ataków, w których zginęło 4808 osób, a 10.149 zostało rannych. Dochodziło więc do czterech zamachów w miesiącu. To oficjalne dane Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wydaje się jednak, że takich tragedii wydarzyło się więcej. Krwawy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 39/2011

Kategorie: Świat