Czasami wydaje się, że w Polsce nikomu nie zależy na ograniczeniu bezrobocia Prof. dr hab. Mieczysław Kabaj pracuje w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych, jest członkiem komitetów Nauk Ekonomicznych oraz Nauk o Pracy i Polityce Społecznej PAN, zajmuje się problematyką bezrobocia i tworzenia miejsc pracy. – Co jest potrzebne, by skutecznie zmniejszyć bezrobocie, wciąż najwyższe w Unii Europejskiej? – Wola polityczna rządzących i dobre programy. Obawiam się, że obecnej ekipie władającej Polską brakuje i jednego, i drugiego. Wszędzie tam, gdzie szybko osiągnięto dobre rezultaty, w Finlandii, Hiszpanii, Szwecji czy w innych krajach, rządy uznawały tworzenie miejsc pracy i walkę z bezrobociem – a więc i ubóstwem – za swój główny priorytet. Gdy w Finlandii bezrobocie osiągnęło aż 16%, prezydent w specjalnym dokumencie uznał to za „narodową katastrofę”. A jeżeli jest narodowa katastrofa, to wszyscy, cały naród, bankierzy, ministrowie, politycy, muszą robić wszystko, by się z katastrofą uporać. I w ciągu sześciu lat (od 1996 do 2001 r.) bezrobocie w Finlandii spadło o połowę. Ważne więc, czy rząd wykazuje systemową obojętność na to zjawisko, czy chce z nim walczyć. – Czyżby sugerował pan, że PiS zależy na produkcji frustratów, więc toleruje istnienie w Polsce kilkumilionowej armii ludzi pozbawionych pracy? – Tego nie mówię, ale widzę, że procesy społeczne i gospodarcze w Polsce toczą się wedle czteroletnich cyklów wyborczych. W latach 1989-1993, podczas szokowej transformacji, bezrobocie wzrosło do 2,5 mln osób. W każdym dniu roboczym ubywało wtedy ponad 2 tys. miejsc pracy, czyli jakby likwidowano jeden spory zakład. Następne cztery lata to spadek bezrobocia i ograniczenie sfery ubóstwa. Nie mam wątpliwości, że był to okres, gdy w Polsce istniała bardzo silna wola polityczna, aby bezrobocie zwalczyć – i osiągnięto naprawdę dobre efekty. W latach 1994-1997 stworzono 1,1 mln miejsc pracy, co oznaczało, że bezrobocie spadło z prawie 3 mln do 1,8. – Kto wykazał wtedy najwięcej tej politycznej woli? – Stało się to głównie za sprawą dwóch osób. Myślę o Wiesławie Ziółkowskiej, ówczesnej szefowej Sejmowej Komisji Budżetu i Finansów, oraz o popierającym ją Leszku Millerze, ministrze pracy i polityki społecznej. Trzymilionowe bezrobocie (ponad 16%) budziło obawy o to, czy nie dojdzie do poważnych napięć społecznych. Jednym ze sposobów rozbrojenia tej bomby była koncepcja ulg inwestycyjnych dla przedsiębiorców. Podatek dochodowy od osób prawnych (CIT) wynosił wówczas aż 40%, dziś tylko 19%. System ulg polegał na tym, że przedsiębiorca, który inwestował, przez trzy lata płacił CIT o połowę mniejszy, obniżony do 20%. To była duża obniżka, pomysł nie wzbudził zachwytu, wskazywano, że może on zagrozić wpływom do budżetu. Wiesława Ziółkowska jednak się uparła i przeforsowała projekt w Sejmie, a Miller postarał się szybko go wdrożyć. Ulgi inwestycyjne zaczęły funkcjonować 1 stycznia 1994 r. – i doprowadziły do bumu inwestycyjnego w Polsce. W latach 1994-1997 inwestycje, które wcześniej spadały, podwoiły się, umożliwiły zwiększenie produkcji, a wzrost produkcji spowodował utworzenie wspomnianego ponad miliona miejsc pracy. – A jak było w następnych latach? – W 1997 r. wybory wygrała koalicja AWS-UW, zaczęło się „schładzanie” gospodarki i odchodzenie od dotychczasowej polityki zwalczania bezrobocia. Najpierw więc te ulgi skomplikowano, uzależniając korzystanie z nich od spełnienia rozmaitych dodatkowych warunków – to typowa strategia biurokratów, mająca zniechęcić do korzystania z jakichś rozwiązań. Nastawiano tyle barier, że w pewnym momencie przedsiębiorcy uznali, iż korzystanie z ulg inwestycyjnych przestaje się opłacać. W 1999 r. natomiast w ogóle je zlikwidowano i już nie było żadnej woli politycznej, by zwalczać bezrobocie. Przeciwnie, lansowano koncepcję naturalnego bezrobocia, nieuniknionego czy zgoła pożądanego, które w polskich warunkach miało wynosić 8-10%. Ponieważ w latach 1997-1998 wynosiło właśnie 10%, uznano, że nic nie da się zrobić. I nic też nie robiono, bezrobocie wzrosło prawie do 18% w 2001 r., a zatrudnienie zmniejszyło się o 1,2 mln. Po kolejnych wyborach zaczęła rządzić koalicja SLD-UP, ale, choć w pierwotnym programie SLD zapisano ulgi inwestycyjne, nie wdrożono ich, bo zwyciężył pomysł zmniejszenia podatków w ogóle. Podatek od przedsiębiorstw został więc ograniczony do 19%. – Był to jeden z postulatów pracodawców, którzy zmniejszenie podatku CIT powitali z dużym zadowoleniem. – Tak, lewica – nie wiem dlaczego –
Tagi:
Andrzej Dryszel