Aleksander Wołkowycki został zabity przez oddział „Łupaszki”. Zdaniem narodowców i IPN, nie może być patronem szkoły Narodowcy od ubiegłego roku walczą o zmianę nazwy ulicy i patrona szkoły podstawowej w maleńkiej Narewce na Podlasiu. Dla nich Aleksander Wołkowycki to komunistyczny i hitlerowski zbrodniarz, choć nawet IPN do tej pory nie znalazł żadnych dowodów na jego kolaborację z kimkolwiek: ani z hitlerowcami, ani z NKWD. Ale kto by się tym przejmował. – Wołkowycki był organizatorem ruchu komunistycznego w Narewce i okolicach. Brak dowodów na jego współpracę z hitlerowcami – istnieją jedynie poszlaki. Jest to jednak wystarczający powód, aby Wołkowycki przestał być patronem szkoły – komunizm był równie zbrodniczym systemem co niemiecki narodowy socjalizm. Zapowiem tylko, że z naszej strony to nie koniec walki i będziemy ją kontynuować – informuje Rafał Żak, rzecznik prasowy ruchu Liga Obrony Suwerenności z Gdańska (stylistyka wypowiedzi oryginalna). LOS ma oddziały w całej Polsce, również w Białymstoku. Określa się mianem prawicy narodowo-patriotycznej. Zastrzelony w 1945 r. z wyroku sądu wojskowego AK przez oddział mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” Aleksander Wołkowycki to doskonały przeciwnik dla takich organizacji – członek PPR, polski Białorusin, na dodatek martwy, więc niemogący już się obronić przed pomówieniami, półprawdami i kłamstwami. IPN bada okoliczności W informacji o Wołkowyckim przygotowanej przez oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku nie ma dowodów na jego kolaborację z kimkolwiek. Bo takim dowodem nie jest na pewno ogólne stwierdzenie, że „wciąż badane są okoliczności przynależności Aleksandra Wołkowyckiego do Komitetu Białoruskiego – organizacji białoruskiej kolaborującej z okupantem niemieckim, współpracującej z organami bezpieczeństwa III Rzeszy, współodpowiedzialnej za aresztowania i morderstwa dokonywane także na mieszkańcach Narewki i okolic w latach 1941-1944. W tym czasie Aleksander Wołkowycki kierował, działającą pod patronatem Komitetu, szkołą białoruską w Narewce”. A zarzut, że należał do PPR od grudnia 1944 r. i w związku z tym jest winny wszystkich najgorszych zbrodni w tamtym czasie, to nadużycie. – Przynależność do PPR nie jest chyba dowodem na popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa? – pyta retorycznie Mikołaj Pawilcz, wójt gminy Narewka. W przewodzie sądowym, żeby zminimalizować ryzyko skazania osoby niewinnej, wszelkie wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego. Nawet przyznanie się do winy nie jest równoznaczne z dowodem na popełnienie przestępstwa. Wie to każdy student pierwszego roku prawa. IPN zaś miesza rolę prokuratora z kompetencjami sądu, daje narodowcom pretekst do wykonania kolejnego wyroku śmierci, tym razem w wymiarze symbolicznym. Boli to szczególnie tych, którzy jeszcze żyją i pamiętają Wołkowyckiego jako nauczyciela, społecznika, człowieka, który budował zręby systemu edukacyjnego w rzeczywistości, na którą miał wpływ minimalny lub żaden. Chciał żyć w wolnej Polsce – Mam 80 lat. Pochodzę z Narewki. Aleksander Wołkowycki był moim nauczycielem. To z lekcji w mojej klasie go zabrano. Ludzie w mundurach, idąc korytarzem, lufami strącali ze ścian obrazki, które z brzękiem tłukły się o ziemię. Po lekcjach ruszyliśmy do domu. Gdy doszliśmy do skrzyżowania, ok. 500 m od szkoły, zobaczyliśmy przy ścianie starej żydowskiej chaty poskręcane razem drutem kolczastym cztery ciała z roztrzaskanymi głowami. Cała ściana była zbryzgana mózgiem, a usta mieli wypchane cukrem – wspomina pani Barbara i prosi o niepodawanie jej nazwiska. – Aleksander Wołkowycki był Białorusinem, a w gminie Narewka prawie 90% ludności stanowili Białorusini, dlatego Wołkowycki chciał, aby dzieci znały swój język, uczyły się białoruskiego. Był człowiekiem prawym, tolerancyjnym. Może miał poglądy lewicowe, nie wiem, bo miałam wtedy 11 lat. Ale gdy miał u nas w klasie pierwszą lekcję, razem z nami śpiewał „Kiedy ranne wstają zorze…”. Uczył też historii, więc na początku, po przywitaniu w klasie, czciliśmy chwilą ciszy wszystkich poległych żołnierzy i ludzi pomordowanych w czasie II wojny. Nie znam jego życiorysu, ale śmiem twierdzić, że taki człowiek nie był kolaborantem. Na pewno chciał żyć w wolnej Polsce, a nie na Białorusi. Wszyscy kolaboranci z naszej okolicy pouciekali razem z Niemcami. Ludzie to doskonale pamiętają. Żaden nie został, porzucali swoje domy, rodziny. Łatwo teraz zniszczyć godność człowieka, który leży w grobie i nie ma żywych obrońców. Jerzy Szymaniuk, twórca portalu Siemianowka.pl, dodaje: – Nie słyszałem jakichkolwiek informacji
Tagi:
Arkadiusz Panasiuk