Irak – Polacy na celowniku

Irak – Polacy na celowniku

Przejęliśmy dowództwo nad strefą środkowo-południową i weszliśmy do gry. Czy znamy jej zasady? Korespondencja z Iraku Bazę Babilon, gdzie mieści się dowództwo „polskiej” dywizji w Iraku, od wschodu oblewa jedna z odnóg Eufratu. Przeciwny brzeg porasta gaj palmowy. Wymarzone miejsce, by niepostrzeżenie podejść i ostrzelać polskich żołnierzy. Nad bazą, na wzgórzu, pałac Saddama Husajna. Paskudna bryła króluje nad położonymi niżej ruinami starożytnego Babilonu. To jeden z jego 130 pałaców, rozsianych po Iraku. Z tarasów widać wszystko jak na dłoni. Z jednej strony – Babilon, z drugiej – odnogę Eufratu i to, co za rzeką; pośrodku piaskowe namioty, w których mieszkają żołnierze sił międzynarodowych, a jeszcze gdzieś z tyłu lądowisko dla śmigłowców i amfiteatr, ten sam, w którym odbywała się uroczystość przekazania strefy polskiemu dowództwu. W pałacu Saddama mieszkają żołnierze – 250 Polaków ze Świętoszowa odpowiadających za bezpieczeństwo bazy. Ich szef, płk Ząbkowski, krótko opowiada o zadaniach realizowanych przez jego oddział: ochrona bazy, ochrona konwojów, rozpoznanie. – Wczoraj w nocy otrzymaliśmy informację, że jacyś ludzie próbowali zza rzeki ostrzelać bazę, szukaliśmy ich pół nocy. Nie udało się – mówi. I zaraz uspokaja: – Chronimy bazę w promieniu 3 km, nasze posterunki rozstawione są szeroko, oczywiście także po drugiej stronie rzeki. Stamtąd nikt nie podejdzie. Gdy pułkownik mówi te słowa, zaczynamy dostrzegać wśród palm wieżyczkę, na której czuwają żołnierze. A inne posterunki? – Współpracujemy z miejscową ludnością – mówi pułkownik. – Rozpoznanie mamy dobre. Miejscowi chcą żyć spokojnie. Mówili nam, że nieznani ludzie przyjeżdżają samochodami z Faludży, że te incydenty to ich sprawa. Złapiemy ich. Problemem dowódcy jest szczupłość sił. Jeszcze niedawno zadania realizowane przez jego oddział należały do amerykańskich marines, którzy właśnie się pakują i wracają do domu. Ich było 800, Polaków jest 250. – Mam 150 ludzi stale na służbie – mówi. Sztabowcy, z którymi o tym rozmawialiśmy, ze zrozumieniem potakują głowami: tak można pociągnąć dwa tygodnie, może trzy, ale organizmu nie da się oszukać. Tym bardziej że warunki odpoczynku są jak najbardziej umowne. Żołnierze śpią na pryczach w salach pałacu. Pustych, bez mebli, całkowicie rozszabrowanych. Nie ma prądu, nie ma kanalizacji, nie ma klimatyzacji. Na zewnątrz temperatura ponad 40 stopni i wciskający się wszędzie pył, wewnątrz jeszcze bardziej gorąco, jak w piecu. Ale podobno do tej temperatury można się przyzwyczaić. – Najgorzej było w obozie adaptacyjnym, na pustyni w Kuwejcie – mówią zgodnie polscy oficerowie, zarówno ci z Camp Babilon, jak i stacjonujący w Karbali. – Tam mieliśmy 60 stopni, w słońcu było 70. Więc teraz… Jak jest w Karbali? W Karbali, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jest trochę lepiej. Polscy żołnierze stacjonują w samym mieście, w budynku dawnego hotelu, na wpół zrujnowanym. Stosunki z ludnością cywilną wyglądają na przyzwoite. – Przychodzą do nas miejscowi ze swoimi sprawami – opowiada jeden z oficerów. Z różnymi. Także handlowymi. Żołnierze kupują suchy lód od tutejszych dostawców, w pobliskiej restauracji kupują sobie jedzenie, kurczaki i lokalne smakołyki. Dla urozmaicenia menu. Miejscowi wywożą nieczystości z „tojtojek”. Karbala to święte miasto szyitów, tu znajduje się meczet, do którego ciągną pielgrzymki z Iraku i Iranu. I od tego, jak polscy żołnierze ułożą sobie stosunki z ludnością, z miejscowymi władzami, będzie wiele zależało. Z jednej strony, szyici są tradycyjnie nieufni wobec „niewiernych”, których przepędzenia ze „świętej ziemi” zawsze domagają się ich przywódcy. Z drugiej strony, w Iraku Saddama Husajna szyici byli dyskryminowani i prześladowani. Saddam podejrzewał, że sympatyzują z Iranem, zresztą nie bez racji, bo na przykład zamordowany w Nadżafie ajatollah Al-Hakim przez całe lata przebywał na emigracji właśnie w Iranie. W 1991 r., po operacji „Pustynna Burza”, szyici wszczęli powstanie, krwawo stłumione przez siły Saddama. Dla części szyitów obecność polskich żołnierzy w Karbali jest więc gwarancją bezpieczeństwa. Jest też gwarancją, że będą mogli sami wybrać swoje władze i sami się rządzić. No i pozostawia nadzieję, że do miasta dotrze pomoc humanitarna, że będą stałe dostawy prądu, że ruszy miejscowa fabryka. Zresztą Polacy stale podkreślają, że przybyli do Karbali pomagać i że gdy Irak stanie na nogi, natychmiast

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Świat