Hipster nie ma własnego zdania, moralność też mu niepotrzebna Czy znamy naszych najmłodszych, ale już dorosłych współobywateli? – Bliższe spotkanie, o ile do niego dojdzie, może się wiązać z dużym zaskoczeniem. Myślę tutaj o 20-latkach z dużych miast, którzy należą do subkultury hipsterów. Takich osób nie ma w małych ośrodkach ani na wsi. Nasz hipster to ktoś bardzo młody, często student, ale nie to jest najważniejsze. Cechą wyraźnie akcentowaną jest „robienie czegoś”, o czym świadczy niemal obowiązkowy laptop. Hipster nad czymś pracuje, przynajmniej takie stwarza wrażenie. On na pewno nie jest bezrobotny, czyli bezczynny, i tym się różni od pokolenia niegdysiejszych bitników, którzy w subkulturowym buncie przeciwko systemowi niczego nie robili: ani nie studiowali, ani nie pracowali. Tu sytuacja jest odwrotna – hipster musi coś robić. Coś, czyli co? – Formuła jest bardzo szeroka. To może być jakiś wymyślony, fikcyjny projekt, który wcale nie musi mieć przełożenia na rzeczywiste zajęcie zarobkowe. Praca często nie jest związana z konkretnym zatrudnieniem ani choćby studiami. Młody człowiek siedzi w kawiarni z laptopem, sam lub w większym towarzystwie przyjaciół, i nie jest bezczynny. To właściwie wszystko. Może przeglądać oferty w internecie, może czytać skomplikowaną książkę, robić tzw. research. To daje poczucie przewagi? – Myślę, że jest to poczucie ambiwalentne. Bo z jednej strony współczesny 20-latek jest pewnie lepiej przystosowany do obecnych realiów kulturowych, ekonomicznych i obyczajowych niż np. 10 lat temu, ale z drugiej strony te realia są, jak twierdzi prof. Zygmunt Bauman, w jakiejś mierze patologiczne. Może więc to wcale nie jest przewaga, bo trudno powiedzieć, że chory, przystosowując się do choroby, ma jakąś przewagę. 20-latkowi na pewno łatwiej się poruszać w tej rzeczywistości niż mnie, choć mam tylko 32 lata. Dziś to spora różnica pokoleniowa. Kiedyś regułą były zmiany pokoleniowe co 25 lat, teraz, w XXI w., zmiana następuje co siedem, a może nawet co pięć lat. Znaczyłoby to, że dzisiejsze 20-latki są mentalnie moimi wnukami, że dzielą nas jakby dwa pokolenia. Czy jest pan dumny ze swoich „wnuków”? Czy mają się czym szczycić, czy rozróżniają dobro i zło? – To duży problem, bo dla tych młodych ludzi nie istnieje kwestia wyboru dobra czy zła, nie ma w ogóle takich kategorii. Nie istnieje nic białego ani czarnego. Wszystko jest szare. Choć mam, wydaje się, poglądy bardzo liberalne, uznaję taką sytuację za bardzo smutną, wręcz przerażającą. Wydawałoby się, że istnienie moralności jest kluczowe dla konstrukcji człowieka. A co robić, gdy moralności w ogóle nie ma? Nie chodzi tu nawet o jakiś konkretny system moralny, ale o całkowity brak idei moralności, o niewiarę, że taka idea w ogóle istnieje i jest do czegoś potrzebna. To w najwyższym stopniu niepokojące. Rozróżnianie dobra i zła przestało funkcjonować. Zła będzie np. kompromitacja, obciach. Co dla hipstera jest obciachem? – Obciachem może być wszystko i nic. Dla dzisiejszego 20-latka nie ma pod tym względem żadnych reguł. Nawet nihilizm czy anarchia nie są atrakcyjne w tym środowisku. Wydawałoby się, że zdecydowane wyjście poza modę, poza decorum byłoby powodem obciachu, ale tutaj także ocieralibyśmy się o jakieś reguły. Hipsterstwo związane jest silnie ze zjawiskiem ironii i to stało się dla wielu mechanizmem obronnym. Np. podchodzi młody człowiek do stolika i oświadcza, że bardzo mu się podobała nowa piosenka Madonny. Jeśli wzbudzi obrzydzenie, natychmiast replikuje: Co wy? Ja żartowałem. Hipster nie ma własnego zdania, każda opinia może się zupełnie rozmyć. Nawet jeśli dana piosenka rzeczywiście się podobała, poprzez ironię można tę ocenę zdyskwalifikować. Ale jest chyba coś, co 20-latkom się podoba? – Na pewno ich preferencje kulturowe umieszczone są w obszarze multimediów, bardziej interesuje ich film niż książka, a nowoczesne strony internetowe wciągają bardziej niż artykuły w gazetach. W internecie też są treści bardziej wyrafinowane. – Nie ma jednak żadnych kryteriów oceny. Głupi filmik na YouTube, którym wszyscy się zachwycają w jednym tygodniu, może zostać zastąpiony w następnym przez nagranie „Requiem” Mozarta z opery w Wiedniu. Granice tego, co wyższe, a co niższe, zupełnie się rozmyły. Wszystko jest płynne. Uważam, że większy wpływ kulturotwórczy mają treści masowe niż elitarne i wysokie, ale całkowite
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz