Śmierć Stalina nie mieściła się ludziom w głowach Irena Wodzińska stanęła na balkonie i powiedziała „dzień dobry” do Pawła Hertza, który też stał na balkonie, 10 m na prawo. W tej samej chwili oboje ujrzeli po raz pierwszy, że już widać fragment wznoszonego Pałacu Kultury. Musiały to być okolice marca 1953, bo wtedy właśnie budowa sięgnęła 95 m. O wiele szybciej i wyżej urósł kult Stalina. Do tego stopnia, że jego śmierć nie mieściła się ludziom w głowach. Bronisława Przybosiowa zajrzała tego dnia do Marii Dąbrowskiej, która mieszkała na Polnej. Był czwartek, 5 marca 1953. Późne popołudnie. (…) Z półotwartego radia sączyła się muzyka przerywana komunikatami o stanie zdrowia Stalina. Pani Maria wyjęła swoje słynne malinowe konfitury. Była poruszona, pochłonięta i zatroskana zdrowiem Stalina, a przy okazji zmartwiona Polską. Jadły te konfitury, których smak kontrastował z grozą bijącą z radia. „Co będzie, jeśli On umrze, co będzie z Polską?”. Dąbrowska przecież uważała Stalina za zbrodniarza, a system za zbrodniczy, ale nie była tego do końca pewna. (…) Co jakiś czas agencja TASS podawała, jaki jest puls chorego, jakby chodziło o puls świata: „Puls Stalina wynosi 120, a rytm oddechu 38 na minutę”. Przybosiowa nie miała złudzeń co do Stalina, ale pamiętała, że też była poruszona. (…) Potem ruszyła na Iwicką odwiedzić Jastrunów i u nich przenocować. Tam też szemrało włączone radio, ale nastrój panował odmienny. Gospodarz był radośnie podniecony. „Kiedy ten potwór umrze?”, powtarzał. Znała ojca od 1935 r., ale nie pamiętała go tak radosnego i ożywionego jak wtedy. Moja matka zajechała nieco wcześniej na ulicę Foksal, do mieszkania Haliny Laskowskiej, która obchodziła imieniny. Przyniosła jej konwalie. Wspominała w rozmowie ze mną: – Halszka robi kawę, otwarte radio, a tu wiadomość o śmierci Stalina. Halszka cieszyła się, nawet śmiała. Laskowska należała w środowisku rodziców do nielicznych osób, które wszystko wiedziały i nie bały się rozmawiać ze znajomymi. Gdy kiedyś z nią rozmawiałem o tamtym dniu, przypomniała sobie, że wtedy nareszcie w radiu puszczano dużo dobrej muzyki poważnej. Józef Hen, który nie wierzył w wodza ludzkości, opowiadał mi, że odczuł to podobnie: – Nadawano dobrą muzykę klasyczną, czego do tej pory nie robiono w radiu. Pamiętam radość jej słuchania. Można powiedzieć, że nastąpiło muzyczne przygotowanie do końca świata, który miał nastąpić. Moja mama i jej przyjaciółka myślały z niepokojem: „co dalej?”. Ta myśl pojawiła się pierwsza i stała najpowszechniejszą z tych, które przychodziły do głowy na wieść o śmierci Stalina, zabarwiona czasami smutkiem, czasami nadzieją. Matka natychmiast zadzwoniła do ojca. „No tak, stało się”, powiedział i szybko, w popłochu, odłożył słuchawkę. Bronisława Przybosiowa pamiętała ten moment: – Nagle jest! Komunikat! Umarł! – Była godzina 21.50 czasu moskiewskiego, w Warszawie zegary pokazywały 17.50. – I wtedy Mieczysław odtańczył w kuchni taniec radości. O tak, zdarzało się to mojemu ojcu, choć rzadko, z przytupami i z jedną wzniesioną ręką. Kiedy mama wróciła na Iwicką, zastała w mieszkaniu kilku podekscytowanych sąsiadów. Była Przybosiowa, przyszli Julek Żuławski, Seweryn Pollak, Adolf Rudnicki. Naradzali się, powtarzając: „co to będzie?”. Ktoś nawet zapytał, czy zaczną wywozić. Ci ludzie byli przyjaciółmi, ale nikt nie powiedział po prostu: „umarł zbrodniarz”. Czuli, że odszedł wielki wódz, który wygrał wojnę, lecz co dalej, bez niego? „Był to człowiek nadludzkiego formatu”, zapisała w swoim dzienniku sceptyczna z natury, w zasadzie „niewierząca” pisarka Anna Kowalska, wielka przyjaciółka i kochanka Dąbrowskiej. Zofia Nałkowska 4 marca zanotowała w „Dziennikach”: „W Klubie na obiedzie wiadomość o chorobie Stalina. Wstrząsające wrażenie, jakby wstrząśniętego w posadzie świata”. W dzień potem napisała: „Z radia głos o zgonie. Wielkie wrażenie” (…). Flora Bieńkowska, pisarka, żona Władysława Bieńkowskiego (od 1955 ministra oświaty, a potem dysydenta), matka mojego kolegi, malarza Andrzeja Bieńkowskiego, opowiadała mi o tym wydarzeniu w swoim luksusowym mieszkaniu dygnitarskiego domu w alei Szucha. Zawsze była ekscentryczną osobą, więc i opowieść jest taka: – Najpierw mówili, że chory, chory… i nagle w radio mówią, że umarł. Wielka sprawa! Zdumienie. Rzecz szalona! Było zimno w pokoju, więc radio przenieśliśmy do kuchni, słuchamy,
Tagi:
Józef Stalin