Jest poniedziałek, może wtorek albo nawet środa. Ale na pewno jest po 15 października, wiadomo już, czego jeszcze nie wiadomo, albo nie wiadomo, czy już wiadomo. Były sondaże, były exit polle, teraz wyniki spływają z komisji, głosy są liczone, sumowane, co chwilę co innego ogniskuje na sobie uwagę mediów. Tam ktoś popił – nie dojechał, ktoś dosypał, inny odsypał. Oglądamy determinację rządzących, żeby jeszcze za wszelką cenę przydać sobie głosów, odebrać tamtym. Akurat co do skali tej determinacji nie mam złudzeń. Do stracenia jest tak wiele: posady, uposażenia, bezkarność, zaszczyty, przywileje, wdzięczność tych, których się wciągnęło do złotodajnego źródła zwanego państwem, i kasa, kasa, kasa. Czy obejrzymy polską wersję puczu trumpowskiego? Głowy bym nie dał, że nie. Żadne wybory od 1989 r. nie miały takiej dramaturgii. I przecież nie chodzi nawet o to, że trzecia kadencja tzw. Zjednoczonej Prawicy byłaby ostatecznym (choć jak zawsze – do czasu) położeniem łapy na wszystkim, na czym jeszcze do końca się nie udało. Sądy, media. Bo wojsko już chyba jednak wzięte, policja i służby od lat na służbie jednej partii. Od dawna nie oglądam kuriozalnych popisów policji podczas tzw. miesięcznic Jarosława Kaczyńskiego, którym towarzyszą happeningi Lotnej Brygady Opozycji. Ale to, co się działo kilka dni przed tegorocznymi wyborami, warte jest wzmianki. Jak każdego 10. dnia miesiąca odgrywany jest przedziwny spektakl udający jakiegoś typu uroczystość państwowopodobną. Uczestniczą w nim żołnierze Kompanii Honorowej Wojska Polskiego. Z jakiego tytułu? Nie wie nikt. Jest też kameralny oddział orkiestrowy. Centralną postacią jest szeregowy poseł, prezes PiS, któremu oficerowie kompanii i żołnierze salutują. Oprowadzają, towarzyszą, krążą wokół niego i się prężą. Są jacyś księża, którzy odmawiają modlitwy powszechne i pogrzebowe. Sztywny Prezes zmierza pod pomnik ofiar Zamachu, czyli katastrofy prezydenckiego samolotu w 2010 r. pod Smoleńskiem. Stoi tam już wieniec od niego. Za każdym razem Kaczyński poprawia pieczołowicie i pieści szarfę na tym wieńcu, żeby lepiej leżała, tak jak leżeć powinna, bo tylko on jeden to wie, jak szarfa winna spoczywać. Niestety (dla Jarosława), policja chyba przypuszcza, że wynik wyborów może doprowadzić do zmiany władzy, i ewidentnie interweniuje subtelniej wobec legalnego zgromadzenia Lotnej Brygady. Tym samym do uszu Jarosława i jego orszaku (premier, ministrowie, marszałkowie, posłowie, stare druhy z zakonu PC – ostatnio pojawił się z charakterystycznym czerwonym nosem europoseł Karski, który zasłynął rozbiciem w stanie wskazującym hotelowego meleksa podczas urlopu na Cyprze przed laty, szef kampanii PiS Joachim Brudziński) docierają krzyki protestujących („Gdzie jest wrak?”, „Balbina, kazałeś lądować bratu?”, „Antek, świrze, pokaż raport!”). Kaczyński ledwo zdzierża. Na widoku kamer strofuje Mariusza Kamińskiego, ministra spraw wewnętrznych, i jego zastępcę Wąsika (tych to niezwykłych ministrów skazanych przez sąd, a jeszcze przed uprawomocnieniem się wyroku ułaskawionych przez Andrzeja Dudę w pierwszych dniach jego urzędowania). Słychać cichy, wzburzony głos Kaczyńskiego: „Policja nic nie robi…”. Nie trzeba długo czekać. Policjanci już po chwili wracają do starych praktyk, wyrywają protestującym nagłośnienie. De facto rozbijają legalne zgromadzenie. Rzadko można na żywo oglądać ten iście monarszy foch i stawianie do pionu, było nie było, członków rządu. Policjanci podczas tych interwencji są wszyscy zamaskowani, ewidentnie łamiąc prawo na oczach mediów, nie są gotowi robić tego z odkrytą twarzą. Krzyki cichną. Ale teraz następuje nagły zwrot akcji. Po zakończonej parauroczystości Kaczyński nagle zawraca i ze swoim prywatnym ochroniarzem zdąża jeszcze raz pod pomnik (słynne czarne schody). Od miesięcy obywatel Komosa składa tam w każdą miesięcznicę wieniec z tabliczką: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski. Stop kreowaniu fałszywych bohaterów!”. Dotąd systematycznie samego Komosę i jego wieniec natychmiast usuwała grupa wojskowych albo policja. Jednak Komosa wygrał sprawę przed sądem i teraz wieniec ma prawo tam spoczywać. Naprawdę ma prawo? Jarosław Kaczyński dopada wieńca i wyrwa, rozbijając szkło, tabliczkę z napisem. Własnoręcznie. Z wściekłością. Ponieważ ktoś nagrywa jego działania i wykrzykuje pod adresem Prezesa