Jedyna rada – możliwie szybko rozwiązać otwarte fundusze emerytalne i wycofać z nich pieniądze przyszłych seniorów Jeśli ktoś jeszcze liczył na to, że pieniądze gromadzone w otwartych funduszach emerytalnych będą efektywnie inwestowane i pomnażane, tak aby nasze emerytury stawały się coraz wyższe, to wszelką podobną nadzieję powinien porzucić. Wyniki dziesięcioletniej z górą (od maja 1999 r.) działalności funduszy emerytalnych pokazują, że powierzanie im naszych pieniędzy jest wyjątkowo mało opłacalną inwestycją finansową. Spójrzmy na liczby. Jak policzył serwis Money.pl, od początku 2000 r. do końca I kwartału 2009 r. najlepszy fundusz (Generali) uzyskał stopę zwrotu – czyli zarobił dla swych uczestników – 22%. Mówiąc inaczej, gdyby w ciągu tych 111 miesięcy co miesiąc powierzać temu funduszowi 100 zł, to 31 marca 2009 r. uzbierałoby się 13.540 zł. Pozostałym 13 otwartym funduszom emerytalnym wiedzie się gorzej, a najsłabsze, Commercial Union i Bankowy, nie zdołały przekroczyć nawet 16%. Natomiast roczna lokata bankowa, oprocentowana na 5%, dałaby w tym czasie aż 27% zysku. To nie wszystko. Znacznie bardziej opłacalne byłoby zainwestowanie naszych pieniędzy w obligacje Skarbu Państwa. Na prośbę „Przeglądu” jeszcze w ubiegłym roku Ministerstwo Finansów obliczyło, że kupno czteroletnich obligacji skarbowych, a potem ich zamiana w 2007 r. na dziesięcioletnie oraz wycofanie pieniędzy z obligacji pod koniec czerwca 2008 r. przyniosłoby zysk z odsetek wynoszący 54%. W tym samym czasie OFE średnio zarobiły dla przyszłych emerytów tylko 44%. Ta symulacja została dokonana jeszcze przed rozpaleniem się kryzysu finansowego. W drugiej połowie 2008 r. fundusze emerytalne traciły na potęgę pieniądze przyszłych seniorów – w sumie cały ubiegły rok przyniósł im aż 17-procentowy wynik ujemny. Tymczasem obligacje skarbowe zawsze są rentowne dla nabywców, bo inaczej nikt by ich nie kupił. Dziś więc różnica w opłacalności na niekorzyść OFE jest jeszcze większa niż przed rokiem. Tak marne wyniki funduszy wywołują, delikatnie mówiąc, głębokie niezadowolenie przyszłych emerytów, a powtarzane w internecie określenia: „zdziercy z OFE” należą do najłagodniejszych. Nie brakuje też wezwań do obywatelskiego protestu: „Musimy się zorganizować i wreszcie wypowiedzieć posłuszeństwo państwu. To jedyne wyjście!”. Niestety, szans na takie wyjście nie ma. Polska reforma została wprowadzona po to, by zmniejszyć nakłady państwa na emerytury, a w zamian za to zwiększyć indywidualne obciążenia przyszłych emerytów. Twórcy reformy emerytalnej przewidzieli więc, że ludzie zirytowani nieudolną działalnością OFE zechcą im odebrać swoje pieniądze – i uniemożliwili taki ruch. Przepisy zakazują wycofywania środków z funduszy emerytalnych, nawet jeśli chodzi o tych, którzy dobrowolnie wstąpili do II filara. Bez zabezpieczeń Dlaczego OFE zamiast skutecznie pomnażać emerytalne pieniądze, marnują je lub w najlepszym razie dają bardzo niewielki zysk? Bezpośredni powód to oczywiście kryzys finansowy, poprzedzony załamaniem na giełdzie, który trwa już rok i wciąż nie ma wiarygodnych sygnałów zapowiadających jego koniec. Podstawową przyczyną jest jednak fałszywe założenie leżące u podstaw reformy emerytalnej, wprowadzonej przez koalicję nieistniejących już ugrupowań, Akcji Wyborczej „Solidarność” i Unii Wolności. Twórcy reformy przyjęli, iż ruch na rynku kapitałowym odbywa się w jedną stronę i że w dłuższym okresie można na nim tylko osiągać znaczące zyski. Otóż nie można, ostatnie dziesięciolecie, w którym zwykłe kupno obligacji lub złożenie pieniędzy w banku przyniosło efekty nieporównanie lepsze niż działania inwestycyjne ludzi kierujących powszechnymi towarzystwami emerytalnymi zarządzającymi OFE, pokazało to aż nadto wyraźnie. I trudno sądzić, że w przyszłości sytuacja radykalnie się zmieni. Nie ma zatem wielu chętnych do brania przykładu z Polski. – Reforma ta jest nowatorska w Europie i była wzorowana na rozwiązaniach zastosowanych w Chile – podkreśla dr Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. W istocie, rządzący w państwach europejskich dobrze rozumieją, że emerytury to zbyt poważna sprawa, by narażać je na wahania koniunktury na rynkach kapitałowych. W polskim systemie nie istnieją żadne zabezpieczenia chroniące pieniądze przyszłych emerytów przed krachem finansowym. Komisja Nadzoru Finansowego uważa, iż takim zabezpieczeniem jest mechanizm minimalnej stopy zwrotu, który oznacza, że gdy jakiś fundusz osiąga wynik o połowę gorszy od średniej dla wszystkich OFE, towarzystwo emerytalne musi dopłacić, by wyszedł on z dołka. To rozwiązanie nie działa jednak w sytuacji, gdy wszystkie OFE dołują,
Tagi:
Andrzej Dryszel