Ogłoszono odkrycie życia pozaziemskiego. Mikroskopijnego i martwego. Czy to nauka, czy humbug? Tę informację, wspartą autorytetem NASA, gdzie pracuje odkrywca, podawały za kanałem Fox News wszystkie anglojęzyczne serwisy, skąd trafiła również do Polski. Można ją znaleźć na Onecie, na Wirtualnej Polsce, na Gazeta.pl, nawet „Fakt” postanowił ją przytoczyć. Dlaczego więc rodzaj ludzki nie zjednoczył się w świętowaniu najważniejszego odkrycia naukowego wszech czasów, dowodzącego, że nie jesteśmy sami i że życie w ziemskim wydaniu wcale nie jest wyjątkowe? Może dlatego, że społeczność naukowa uznała owo odkrycie za wątpliwe, co spotęgowały jeszcze okoliczności publikacji opisującego je artykułu i kompetencje autora. Wątpliwości nie pozostawia biolog z Uniwersytetu Stanu Minnesota Paul Zachary Myers, który na pytanie, czy w meteorycie rzeczywiście odkryto bakterie, udzielił na swoim blogu „Pharyngula” krótkiej, wielokrotnie powtórzonej dla jasności odpowiedzi: „Nie. Nie, nie, nie. Nie nie nie nie nie nie nie nie. Nie, nie. Nie”. Całe zamieszanie wywołał Richard Hoover, naukowiec z podległego NASA Centrum Lotów Kosmicznych Marshalla w Alabamie, artykułem „Skamieliny cyjanobakterii w węglowych meteorytach CI1: Implikacje dla życia na kometach, Europie i Enceladusie” opublikowanym w „Journal of Cosmology”. Meteoryty pełne mikrobów Richard Hoover wziął na warsztat próbki meteorytów zwanych chondrytami węglistymi. W przeciwieństwie do innych skał spadających z kosmosu te są tak miękkie, że można je kroić nożem. Z tego względu większość płonie w atmosferze, a co za tym idzie, są niezwykle rzadkie. Konkretny podtyp CI1, którego próbki wykorzystał Hoover, ma na Ziemi ledwie dziewiątkę reprezentantów. Naukowiec wsadził próbki pod mikroskop. Zdjęcia ukazały dziwne struktury wystające z podłoża, które Hoover zestawił ze zdjęciami ziemskich specjalistów od przeżywania w ekstremalnych warunkach – cyjanobakterii. Podobieństwo uznał za zdumiewające, lecz do konkluzji, że oto widnieją przed nim skamieliny mikroskopijnych obcych, potrzebował dowodu, że na pewno są pozaziemskie. Posłużył mu do tego azot. Ten bezwonny gaz stanowi 78% składu ziemskiej atmosfery i jest niezbędny do życia. Hoover porównał zawartość azotu w „naszych” cyjanobakteriach i w odkrytych przez siebie strukturach. Te drugie miały go zdecydowanie mniej. Wniosek? Meteoryt zawiera elementy pochodzenia biologicznego, a elementy te nie są rdzennie ziemskie. Innymi słowy, Hoover uważa, że natrafił na skamieliny pozaziemskiego życia. Jeśli ma rację, to być może nie jesteśmy we wszechświecie sami. Jego odkrycie wspierałoby teorię panspermii (z greckiego pan – wszystko – i sperma – nasienie, zarodek), która zakłada, że życie istnieje wszędzie we wszechświecie i może się przenosić pomiędzy światami na planetoidach i innej kosmicznej drobnicy. Mikroby z próbek oczywiście są tak martwe jak sam meteoryt, nie stanowi to więc dowodu, że życie może przetrwać ekstremalne warunki próżni kosmicznej. Jednak już sam pomysł, że mogą one się przedostać na jakiś gwiezdny okruch, jest wystarczająco egzotyczny. Wsparcie uzyskaliby też pewnie zwolennicy koncepcji egzogenezy, czyli sądzący, że życie ziemskie dosłownie spadło z nieba. Tak czy siak Hoover wniósłby niezwykle cenny wkład w dyskusję, która siłą rzeczy jest jałowa przez wzgląd na brak materiału dowodowego. Krytyka Materiału, którego zdaniem większości środowiska Hoover nie dostarczył z bardzo różnych względów. Komentujący jego artykuł zarzucają mu szereg nieścisłości, począwszy od braków warsztatowych, na nieuprawnionym wyciąganiu wniosków skończywszy. Zaczęło się od metodologicznego ABC, a konkretnie od higieny oprzyrządowania, z którego korzystał. Hoover na temat sterylizacji swoich narzędzi napisał tylko, że je wypalił, ale nie napisał już jak. Rocco Mancinelli z Instytutu Badań nad Środowiskiem w San Francisco zauważył, że powinno się najpierw zamoczyć je w etanolu, a dopiero potem wypalić. Choć zaznaczył, że do tego typu badań, aby nie mieć najmniejszych wątpliwości, należy zastosować procedurę o podwyższonym rygorze – cała noc wyparzania w temperaturze 550 stopni Celsjusza. Astrobiolożka Penny Boston z New Mexico Tech zauważa, że skały, nawet te bardzo twarde, są niezwykle podatne na mikrouszkodzenia, w które z łatwością dostają się mikroorganizmy. Istnieje więc możliwość, że ściana próbki Hoovera, nawet ta świeżo odcięta, została zanieczyszczona ziemskim życiem dawno temu w trakcie ponadstuletniego pobytu skały na naszym globie. Wszak jeden z meteorytów dawców, chondryt z francuskiej wsi Orgueil, spadł na Ziemię w pewien pogodny wieczór 1864 r. Rosie Redfield z Centrum Nauk o Życiu Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej tak skomentowała na blogu szukanie podobieństw pomiędzy sfotografowanymi strukturami a bakteriami: „Uważam te podobieństwa za nic niewarte.
Tagi:
Kuba Kapiszewski