Cierpienie zwierząt, zatruwanie środowiska, zła opieka weterynaryjna – tak wygląda u nas hodowla zwierząt futerkowych Hodowla norek przynosi duże pieniądze i daje zatrudnienie, ale łączy się z cierpieniem, budzi więc silny sprzeciw obrońców zwierząt. Jej oddziaływanie na przyrodę jest fatalne, a to nie podoba się ekologom. W dodatku stawiane w pobliżu ludzkich domów wielkie, śmierdzące fermy przeszkadzają mieszkańcom. Hodowlom norek w Polsce od dwóch lat wnikliwie przygląda się Stowarzyszenie Otwarte Klatki. Co widzi? – Zbyt zagęszczone klatki, w nich apatyczne lub nadmiernie agresywne zwierzęta, chore, z zaropiałymi oczami i tak opuchniętymi wargami, że nie mogą jeść samodzielnie, poranione, ze śladami pokąsania lub obgryzienia, wygryzioną sierścią, wielkimi naroślami na ciele, zdeformowanymi łapami – wylicza Ilona Rabizo, studentka pracy socjalnej UAM w Poznaniu, jedna z założycielek Otwartych Klatek. Prosi, żeby pisać o nich aktywiści na rzecz zwierząt, a nie ekolodzy. – Udokumentowaliśmy padnięte zwierzęta w klatkach i przypadki kanibalizmu zwierzęcego. Częstym problemem jest nadmierne gromadzenie się kału pod klatkami. Ze względu na zagrożenie epidemiologiczne powinien on być systematycznie usuwany. Nasze zdjęcia świadczą, że tak nie jest. Poza tym klatki bywają zwyczajnie brudne, pełne kawałków sierści, resztek karmy i odchodów – kontynuuje wyliczankę grzechów polskich hodowców norek Agata Wilkowska, absolwentka historii sztuki, też poznańska założycielka Otwartych Klatek. Stowarzyszenie działa od dwóch lat. Bogato ilustrowane fotografiami wyniki swoich śledztw opublikowało w dwóch raportach. Jak Holendrzy Śledczy wolontariusze odwiedzają fermy grupami. Dla bezpieczeństwa. Wzorują się na podobnych grupach działających od lat na zachodzie Europy, zwłaszcza w Holandii. Wojtek (imię zmienione), aktywista śledczy z Poznania, opowiada: – Zwykle fermy norek są ogrodzone półtora- czy dwumetrowym murem. Stoją z dala od domów. Zawsze mają zainstalowane czujniki ruchu, kamery. I zorganizowaną całodobową ochronę. Ale nietrudno tam wniknąć. Kamery zazwyczaj pilnują budynków, a nie klatek. Czasem zobaczą zwierzę w takim stanie, że chce im się płakać. Jedno z potwornymi naroślami wokół pyska nawet uprowadzili z fermy. Z żalu, ale i jako kolejny, dobrze zabezpieczony dowód w sprawie. – Pojechaliśmy od razu do weterynarza, który leczył je półtora miesiąca. Pomoc, niestety, przyszła zbyt późno. Narośle były tak duże, że futrzak nie mógł już nic zjeść i zdechł – wspomina z żalem Wojtek. – Wiem, że to, co robimy, jest niezgodne z prawem. Ale jestem przekonany, że to dla wyższego celu społecznego. Przecież jedyne, czego się boją hodowcy, to opinia publiczna. Dlatego nasza dokumentacja jest tak ważna. Hodowla norki amerykańskiej w Europie rozpoczęła się w latach 20. XX w., w Polsce na szerszą skalę dopiero w latach 50. I stale się rozwija. Obecnie mamy ok. 800 ferm – co dziesiąta działa w Wielkopolsce. W gronie liderów są też Zachodniopomorskie (57), Lubuskie (34) i Pomorskie (33). Polski Związek Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych szacuje, że w zeszłym roku wyprodukowaliśmy ok. 10 mln sztuk skór norek (daje nam to drugie miejsce w Europie po Danii). Trzy lata wcześniej mniej niż połowę – ok. 4 mln sztuk. W najbliższym dziesięcioleciu możemy się spodziewać prawdziwego najazdu holenderskich norkarzy. Bo w grudniu ub.r. w Holandii wprowadzono całkowity zakaz hodowli zwierząt na futro. W 2024 r. kończy się tam tzw. okres przejściowy, do tego czasu hodowcy holenderscy muszą zakończyć działalność lub przenieść swoje hodowle do krajów im sprzyjających. Kierunek przenosin nietrudno odgadnąć. Na wschód – za tańszą siłą roboczą. A niedaleka Polska z groszowymi robotnikami, w której – jak się okazuje – przepisy można niemal dowolnie omijać, zapewne jawi się Holendrom jako wymarzone miejsce. Raport NIK z 2011 r., który powstał na podstawie kontroli nadzoru nad wielkopolskimi fermami futerkowymi, wykazał, że w 87% skontrolowanych ferm nie przestrzegano wymagań ochrony środowiska, w 48% działalność hodowlana była prowadzona w obiektach nielegalnie wybudowanych lub użytkowanych, a w 35% niezgodnie z przepisami weterynaryjnymi. Wyssane z palca? Polscy hodowcy nie chcą bić się w piersi. Bardzo podkreślają, że hodowle zwierząt futerkowych dają zatrudnienie i ogromne pieniądze. Szczepan Wójcik, wiceprezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt