Jak rozkładano Zelmer

Fabryka zmierzała do bankructwa, a pani prezes zarobiła 1,7 mln zł w ciągu trzech lat Rzeszowski Zelmer w ostatniej chwili umknął grabarzowi spod łopaty. Jeszcze chwila rządów ekipy AWS i mogło dojść do niewypłacalności firmy. Banki miały poważne zastrzeżenia, czy można dalej ufać i kredytować jej działalność. Zawinił brak umiejętności zarządzania czy zwykła nieuczciwość? Na to pytanie odpowiedzi szuka prokuratura. W tym roku odnotowano już zyski. Po pierwszym półroczu zysk operacyjny wyniósł 4,18 mln zł, zaś zysk netto 2,5 mln zł. Rok wcześniej w obu tych kategoriach były straty – 6,47 mln zł w pierwszym przypadku i 6,48 mln zł w drugim. Jakiż to cud sprawił, że w czasach, kiedy wszyscy producenci narzekają na trudny rynek, Zelmer idzie do przodu? Po pierwszym kwartale br. jest czwartą firmą z branży elektromaszynowej pod względem przychodów ze sprzedaży i zysku operacyjnego. Przed nimi są tylko Kable Holding, Amica i Rafako. Za nim Polar i Wrozamet. Od czasu powstania giełdy po raz pierwszy zdarzyło się, by przedsiębiorstwo na giełdzie nienotowane osiągnęło wyniki, które postawiły je na tak wysokim miejscu w branży. Wystarczyło po prostu wymienić amatorską ekipę zarządzającą na profesjonalną. Obecny prezes zarządu, Andrzej Libold, jest zawodowcem. Ukończył Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu, potem piął się po szczeblach kariery zawodowej we wrocławskim Polarze. Zaczynał w 1975 r. jako asystent dyrektora generalnego. Przez wiele lat był dyrektorem handlowym i jednocześnie dyrektorem biura handlu zagranicznego. Pracę w tej firmie zakończył jako przedstawiciel w Toronto. Potem przez kilka lat był dyrektorem handlowym w Polifarbie i współtworzył jego sukces giełdowy. Od 1996 r. pracował jako niezależny konsultant i doradca dla zagranicznych instytucji finansowych na tzw. emerging markets. Mierny, ale „z naszych” Poprzedni prezes zarządu, pani Bożena Marta Oborska, należała ponoć do świty siostry Mariana Krzaklewskiego. Pięła się po szczebelkach kariery urzędniczej w Zelmerze, żeby latem 1998 r. – jak powiedzieli mi w Rzeszowie – po wykopaniu dołka pod prezesem, swoim dotychczasowym przyjacielem i sprzymierzeńcem, zasiąść w dniu 1 sierpnia w fotelu szefa Zelmeru. Umowę podpisał osobiście minister skarbu państwa – Emil Wąsacz. Wielki strażnik skarbu państwa był dla swoich szczodry – nie ze swojej kieszeni. Pani Oborska otrzymała wynagrodzenie w wysokości 18 średnich pensji, ponadto premię do wysokości 25% wynagrodzenia. A do tego premię roczną, jeszcze jedną pensję i prowizję od zysku w wysokości 0,15% rocznego zysku netto całej fabryki. Za doprowadzenie firmy na krawędź bankructwa pobrała w ciągu trzech lat działalności 1,73 mln zł. To nie jest błąd drukarski. Za nieudolne kierowanie zakładem zarobiła ponad 1,7 mln zł. Statystyczny polski pracownik na zebranie takiej sumy musiałby pracować ponad 72 lata. Od lipca zeszłego roku pani prezes „zachorowała” i choruje do dziś. Bierze pieniądze z Podkarpackiej Kasy Chorych. Kiedy skończy chorować, weźmie jeszcze sześciomiesięczne wynagrodzenie z kasy Zelmeru. Z bilansu Zelmeru wynika, iż tylko między styczniem ub.r. a lipcem udało się pani prezes „wypracować” 19,2 mln straty netto, co w niczym nie odbiło się na jej kieszeni – w maju jej wynagrodzenie wyniosło prawie 87 tys. zł. Teraz działacze związków zawodowych wpadli na pomysł, że trzeba zarządowi patrzeć na ręce. Prezes Libold jest zdecydowanie za, tylko żałuje, że pomysł urodził się zbyt późno. Chyba ma rację, bo podobno na koncie spółki byłego zarządcy, dr. B. Madery, przetrzymywane są pieniądze (około 8,5 mln zł), które pracownicy zakładu silnikowego wnieśli w formie oprocentowanych pożyczek, a które do dziś muszą spłacać. Jak to możliwe, że ten człowiek jako zarządca Zelmeru przeniósł do spółki, którą do dziś kontroluje, środki pochodzące z funduszu prywatyzacyjnego i socjalnego? Nowe rządy Prezes Libold przejął ster Zelmeru w listopadzie ub.r. i szybko zyskał uznanie załogi bardzo zręcznym posunięciem, choć wówczas wydawało się, że nader ryzykownym. Mianowicie odwołał zapowiadane przez poprzedni zarząd zwolnienia grupowe. Prawie 400 osób miało pójść na bruk, w tym głównie robotników. Nowy prezes nie tylko uspokoił pracowników, że zwolnień nie będzie, ale zapewnił, że nie muszą się bać o wynagrodzenia –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 30/2002

Kategorie: Gospodarka