Andrzej Kwiatkowski: dlaczego przestałem być kandydatem SLD do KRRiTV Może trochę przesadziłem z tym pytaniem, ale chcę Czytelnikom opowiedzieć historię, którą „Przegląd” zapowiedział 24 kwietnia w artykule „Test lewicy”. Będzie to opowieść o tym, jak w ciągu kilku dni z jedynego kandydata lewicy do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – kandydatem być przestałem. Będzie to opowieść o tym, że nic nie dzieje się przypadkiem, a słowa śp. Jana Pawła II „Prawda was wyzwoli” dobre były wtedy, gdy Wielki Polak żył. Potrzebne jeszcze były w okresie żałoby, kiedy wszyscy się zastanawiali, czy świat będzie pamiętał o tym, co mówił, czy zacznie postępować tak, jak „pojednani” kibice Cracovii i Wisły. Dziś wiemy, jaka jest różnica między pobożnymi życzeniami a praktyką dnia codziennego. Praktyka dnia codziennego mówi, że przeciwnika trzeba zabić. Kandydat do odstrzału Zacznę od przypomnienia faktów. 14 kwietnia byłem kandydatem SLD na członka KRRiTV. 15 kwietnia „Rzeczpospolita” przystąpiła do roboty. Opublikowała moje zdjęcie z podpisem „Andrzejowi Kwiatkowskiemu grozi do trzech lat więzienia”. Dziennikarka gazety, Aleksandra Majda, informowała dalej, że „kandydat lewicy ma prokuratorski zarzut”, „na 28 kwietnia zaplanowano pierwsze posiedzenie sądu w sprawie Kwiatkowskiego”. Sprawa – informowała dziennikarka – dotyczy składania fałszywych zeznań podczas policyjnego śledztwa w 2002 r., a zeznania „rozliczeń finansowych przy zakupie samochodu”. Dodatkowy argument obciążający – byłem „jedną z czołowych twarzy telewizji za prezesury związanego z lewicą Roberta Kwiatkowskiego”. Za „Rzeczpospolitą” informację powtarza TVN, pokazując, żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi, fragment zdjętego z anteny „Tygodnika politycznego Jedynki”. Nie muszę Czytelnikom opowiadać, co dzieje się w domu, gdy nagle w gazecie, a potem na ekranie telewizora widzą twarz bliskiej osoby, a w świat idzie wiadomość o perspektywie pobytu tej osoby w więzieniu. Dla dziennikarki „Rzeczpospolitej” nie miało znaczenia, że na 28 kwietnia nie było „zaplanowane pierwsze posiedzenie sądu w sprawie Kwiatkowskiego”, lecz posiedzenie w sprawie umorzenia postępowania. Dziennikarka budowała atmosferę. Wysyłała sygnał, że za kilka dni rozpocznie się długi proces, który może się skończyć surowym wyrokiem. Tak jakoś się dziwnie „złożyło”, że informacja o prywatnej sprawie, która była odpryskiem procesu, w którym jako świadek w 2003 r. zeznawałem wraz z kilkudziesięcioma oszukanymi nabywcami samochodów, na kilkanaście dni przed wyborami do KRRiTV trafiła do wiadomości prezesa TVP. Taki tam dziwny zbieg okoliczności. Gdy chciałem wyjaśnić tę sprawę w Biurze Prawnym telewizji, usłyszałem, że nie ma potrzeby, bo jest to moja prywatna sprawa. Jak sprawa „prywatna” na kilka dni przed wyborem do KRRiTV stała się publiczną, wiedzą pewnie te sprytne „wiewiórki”, które nad takimi grami czuwają i takie gry prowadzą. Tak czy inaczej tekst w „Rzeczpospolitej” i w ślad za nim informacja nadana w TVN wystarczyły. Klub SLD podał, że nie wyklucza wycofania mojej kandydatury. To, że „nie wyklucza”, gotów byłem zrozumieć. Tego, że nie chciał wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi, co ja mam w tej sprawie do powiedzenia – do dziś zrozumieć nie potrafię. Szans na rozmowy nie było. 19 kwietnia klub SLD wycofał moje nazwisko z listy kandydatów. 22 kwietnia Sejm nie wybrał nikogo. Żaden kandydat do KRRiTV nie uzyskał wymaganej liczby głosów. Kolejną próbę wybrania członków wyznaczono na 6 maja. Wiedziałem, że do 6 maja będzie już po „sprawie”. Była nadzieja. Przed „sprawą” Do 28 kwietnia „Rzeczpospolita”, TVN i „Gazeta Polska” pilotują sprawę Kwiatkowskiego. Z troski zapewne o SLD, czuwają, by klub, broń Boże, nie zapomniał, że jego były kandydat będzie miał „sprawę”, i to już 28 kwietnia. Czuwają, by SLD nie zmienił zdania i nie wpisał mnie ponownie jako kandydata. W przeddzień „pierwszego posiedzenia sądu” „Gazeta Polska” nie żałuje miejsca i w cyklu „Kto jest kim” (27.04.05) przedstawia moją „sylwetkę”. Eliza Michalak, autorka artykułu pt. „Andrzej Kwiatkowski”, idzie na całość. Zdanie po zdaniu pisze nieprawdę. Informuje, że prowadziłem „Tygodnik polityczny Jedynki”, będąc jednocześnie członkiem zarządu telewizji. Że zatrzymałem jakąś „odprawę”, że nie odszedłem z telewizji, choć zapłacono mi, bym odszedł, że w czasie kampanii wyborczej prowadziłem „Studio wyborcze”. Co zdanie – to kłamstwo. Aby dodatkowo wzmocnić argumenty świadczące o tym, że marna jest ta moja sylwetka, autorka przypomina: prowadził program „Co pani na to?”, do którego zaproponował „autorski
Tagi:
Andrzej Kwiatkowski