Bruno Jasieński był patronem liceum w Klimontowie przez 45 lat. Przed zamachem IPN udało się go wybronić. Ale nie przed dyrektorką To najgorsza rzecz, jaka mogła się przydarzyć miastu – Mirosław Szeląg, który prowadzi Izbę Tradycji Klimontowa, nie ma złudzeń. – Liceum Brunona Jasieńskiego powinno zostać. Imię świętej Urszuli Ledóchowskiej mógł mieć Dom Pielgrzyma, który powstaje teraz w tych samych murach. To pogodziłoby wszystkich, byłby spokój. A tak jesteśmy opluwani. Mirosław Szeląg spytał na sesji rady gminy, dlaczego niektórzy wstydzą się patrona. I w jednej chwili rozwinął olbrzymi plakat „Balu manekinów” Teatru Wybrzeże z Gdańska. Sztuka Jasieńskiego niedawno nie schodziła tam ze sceny, podobnie jak wcześniejsza, z lat 70. ubiegłego wieku, inscenizacja warszawskiego teatru Ateneum. Jej bohaterowie jeszcze grają ustalone role, sztuczni, zakłamani, próbują decydować o porządkach, ale już niebawem odejdą. Emocji, podtekstów i obrażania ma już dosyć Maria Kubik, dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych, do którego należy liceum. Dziwi się, że Bruno Jasieński znalazł nagle tylu zwolenników. A nikt nie chce docenić świętej Urszuli, pisarki, malarki, nauczycielki. To osoba, której rodzina jest związana z Klimontowem. Całe życie poświęciła dzieciom, narodowi. – Wstyd mi, że niektórzy nie chcą się pochylić nad tą postacią – ubolewa. – W plebiscycie na Polkę wszech czasów ogłoszonym przez „Mówią Wieki” znalazła się na czwartym miejscu. Podczas I wojny światowej współpracowała z Henrykiem Sienkiewiczem. Senat uznał ją za wzór patriotki. Ojciec w porządku, syn już nie Mirosław Szeląg zgromadził wiele eksponatów związanych z Brunonem Jasieńskim. Pokazuje obraz przedstawiający całą rodzinę poety, namalowany przez miejscowego artystę Tomasza Staszewskiego, meble z jego dawnego domu, szafkę lekarską, biurko. Ma rzadkie wydania wielu jego książek: „Palę Paryż”, „But w butonierce”, opracowania o życiu i twórczości poety. Prowadził z młodzieżą warsztaty o Jasieńskim, przygotowywał o nim projekt unijny „Ocalić od zapomnienia”. – Jasieński to kultura przez duże K – mówi. – Jedyny człowiek, który może wypromować miasto. Dzięki niemu mogą być same korzyści i każdy powinien wziąć to pod uwagę. Biznes nie wiąże się z masówką, ceni rzeczy unikatowe, pojedyncze, oryginalne cacka. Jasieński urodził się w Klimontowie i tu już w latach młodzieńczych próbował swoich sił w twórczości. Potrafił zmobilizować chłopów do występowania w swoim teatrze. Wystawiał „Wesele” Wyspiańskiego. Grał rolę Poety, biegał po scenie owinięty w czerwony sztandar. Były kosy stawiane na sztorc. Niektórzy się obawiali, że jakąś rewolucję szykuje. Jego ojciec, Jakub Zysman, złamał monopol żydowski, chociaż sam był Żydem. Utworzył pierwszą kasę zapomogowo-pożyczkową. Jako lekarz społecznik za darmo leczył biednych. Stał się pierwowzorem doktora Judyma z powieści Żeromskiego. – Już na zawsze zostanie w naszych przekazach rodzinnych – opowiada Mirosław Szeląg. – Mój dziadek wyjechał za chlebem do Ameryki i zostawił czworo małych dzieci z babcią. Gdy tata zachorował, Zysman przychodził do niego codziennie, chociaż babcia nie miała pieniędzy. Przynosił jeszcze lekarstwa i słodycze. – Zgoda, Jakub Zysman jest w porządku, ale zachowanie jego syna nie może być wzorem dla młodzieży – powtarza Maria Kubik. – Z całym szacunkiem dla twórczości Jasieńskiego, ale on wyrzekł się Polski, wyjechał do Moskwy, przyjął obywatelstwo radzieckie. Taka była potrzeba W Klimontowie nie jest łatwo rozmawiać o zmianie patrona. Mieszkańcy albo nic o tym nie słyszeli – przynajmniej tak mówią – albo zgadzają się na rozmowę pod warunkiem nieujawniania personaliów. To mała miejscowość, wszyscy się znają. Prywatna wypowiedź może być podciągnięta pod stanowisko, które pytana osoba reprezentuje. A reperkusje bywają dotkliwe. Utrata pracy jest tu tragedią. – Każdy ocenia według swojej miary – mówi o trudnych wyborach Jasieńskiego młoda kobieta. Zastanawia się przez chwilę, dlaczego Jasieński wyjechał z Polski. – Był szkalowany przez poetów warszawskich. Miał poglądy lewicowe. Nie wiadomo, jak każdy z nas by się zachował w tamtych warunkach. Wyrzekł się Polski? A jak były traktowane wtedy wyjazdy młodych, wykształconych ludzi za granicę? Czy to nie zdrada? Tam, gdzie praca, tam ojczyzna. Dzisiaj co drugi zostawia dzieci,
Tagi:
Andrzej Arczewski