Jemen to 24 mln ludzi potrzebujących natychmiastowej pomocy Korespondencja z Dżibuti Patrzą na ciebie i twój paszport jak na zarazę? Granice i lotniska zamknięte, nie możesz wrócić do domu? Martwisz się o swoich bliskich? Możesz zginąć w każdej chwili? No to witamy w klubie – w marcu, na początku pandemii, niektórzy w Jemenie mieli jeszcze siły żartować. Największa katastrofa humanitarna współczesnego świata – tak określił Jemen już dwa lata temu sekretarz generalny ONZ António Guterres. Niegdyś mityczna Arabia Felix, kraina mirry i kadzidła, przez lata jeden z najbiedniejszych krajów globu, dziś to 24 mln ludzi potrzebujących natychmiastowej pomocy. Medycznej, humanitarnej – najczęściej jednej i drugiej. Kraj, w którym 18 mln ludzi nie ma stałego dostępu do bezpiecznej wody pitnej. Dotknięty największą w historii epidemią cholery – od 2017 r. ponad 2 mln zarażonych, co godzina 50 nowych przypadków (według danych Oxfamu). Infrastruktura medyczna już dawno zbombardowana, funkcjonuje najwyżej w 40%. Co jednak może zrobić lekarz bez prądu, wody i leków? Wojna w Jemenie trwa od marca 2015 r. Rebelianci Huti (nazwa ruchu od nazwiska założyciela; oficjalna nazwa to Ansar Allah) zajęli stolicę już we wrześniu 2014 r. Rząd ewakuował się na południe i swoją tymczasową stolicą ustanowił Aden. W marcu 2015 r. poprosił o pomoc Arabię Saudyjską, która stworzyła koalicję i rozpoczęła trwające do dziś bombardowania Jemenu. Chociaż teraz, w związku z pandemią, teoretycznie obowiązuje jednostronne zawieszenie broni. Od początku wojny to ponad 20 tys. nalotów – z tego co najmniej jedna trzecia na obiekty cywilne. Zginąć można wszędzie – w szkole, szpitalu, więzieniu, na targu, we własnym domu. W orszaku weselnym i w kondukcie pogrzebowym. W Europie na wieść o pandemii dość szybko i skutecznie zamknęliśmy granice. Na świecie jest wiele granic, których zamknąć nie można. Bo oficjalnie nie istnieją. Chociaż każdego dnia, a raczej każdej nocy, przekraczają je tysiące ludzi, także teraz. Tam nie ma i nie będzie społecznej izolacji ani częstego mycia rąk. W poszukiwaniu lepszego życia Maleńki busik, pewnie na dziewięć osób. Na dachu niezliczone torby przymocowane siatką i sznurkami. W środku kilkunastu Etiopczyków w różnym wieku, jeden jemeński uchodźca i ja. Jedziemy ze stolicy Dżibuti do Ubuk, małego portowego miasta. Jest 1 stycznia 2020 r. Papieros jeden za drugim. Potem, po godz. 13, także khat, czuwaliczka jadalna, roślina o właściwościach zbliżonych do amfetaminy. Nerwowe ruchy i rozmowy, których nie muszę rozumieć. Przekroczyli jedną nielegalną granicę, przed nimi jeszcze dwie, znacznie trudniejsze. Tak jak setki tysięcy innych uchodźców z Somalii, Erytrei, Sudanu, Etiopii chcą dotrzeć do Arabii Saudyjskiej w poszukiwaniu lepszego życia. Pieszo przekroczyli granicę z Etiopią. Teraz jadą do Ubuk, żeby stamtąd w nocy przedostać się łodzią do Jemenu. Potem do Arabii Saudyjskiej. 1,4 tys. km. Nierzadko pieszo. Przynajmniej ze dwa razy na godzinę zatrzymuje nas policja. Moi współpasażerowie bez słowa wręczają zwitki banknotów. Policja też nic nie mówi. Wszyscy znają reguły gry. W 2018 r. w taką podróż wyruszyło ponad 150 tys. osób. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2019 r. – ponad 107 tys. Z każdego tysiąca 800 osób przepada bez śladu. Drewniane łodzie wyruszają pod osłoną nocy. Sama podróż najczęściej trwa około sześciu godzin. Cieśnina Bab al-Mandab, czyli Brama Łez, w najwęższym miejscu ma nieco ponad 30 km. Na brzegu zazwyczaj czekają grupy uzbrojonych mężczyzn i zagarniają przybyłych na ciężarówki. Jeśli widzisz taką pełną ludzi ciężarówkę, to prawie na pewno jedzie ona w kierunku Ras Alara. Zupełne pustkowie, palące słońce, głód, tortury i gwałty. Żeby zmusić człowieka do zatelefonowania do rodziny z prośbą o pieniądze. 2 tys. dol. to kwota niewyobrażalna i poza zasięgiem. Ci, którzy giną, nie trafiają do żadnych statystyk. Ci, których oprawcy po miesiącu czy dwóch wypuszczą – żeby zrobić miejsce dla nowo przybyłych – albo wyruszają pieszo dalej, albo koczują gdzieś na obrzeżach Adenu. Chikungunya śmiertelna jak koronawirus Gdy Europa już na dobre zmagała się z pandemią, w Jemenie oficjalnie nie było ani jednej osoby pozytywnie zdiagnozowanej. Dla niektórych był to cud, na który wyniszczony wojną, głodem i epidemią cholery Jemen jak najbardziej