Jakie państwo dobrobytu?

Jakie państwo dobrobytu?

Czytam jeden z ostatnich tekstów Witolda Gadomskiego w „Gazecie Wyborczej” i oczom nie wierzę. Oto ten zagorzały obrońca neoliberalnej ortodoksji proponuje stypendia dla biednych dzieci, mające ułatwiać im awans społeczny dzięki porządnej edukacji. Co więcej, twierdzi, że powinno te stypendia fundować państwo. Państwo!!! Coś podobnego. Przecież państwo miało do niczego się nie wtrącać, wszak rynek kapitalistyczny jest zdolny załatwić wszystko sam. Państwo socjalne zaś to nic innego jak marnowanie zasobów, psucie leniwych obywateli przez uzależnianie ich od pomocy społecznej, odbieranie im samodzielności i tuczenie kosztem innych, ciężko pracujących, którzy bez niczyjej pomocy sami wykuwają swój los. Tak przecież przedstawił sprawę Janusz Lewandowski w „biblii” polskiego neoliberalizmu „Neoliberałowie wobec współczesności”. Redaktor Gadomski był przez dziesięciolecia wiernym wyznawcą tej koncepcji. A teraz państwo, stypendia, pomoc najsłabszym? Przecież to „polityka zombie”, jak był łaskaw przedstawić w jednym z felietonów moje uporczywe domaganie się aktywnej roli państwa w wyrównywaniu szans. Co się dzieje? Co rusz czytam dziś w wynurzeniach naszych rodzimych neoliberałów zdania zadziwiające z punktu widzenia ich niegdysiejszych poglądów – odwołania do państwa socjalnego, aktywnej roli państwa itd. No ale żeby redaktor Gadomski? To już zakrawa na cud. No dobrze, to teraz, drodzy (byli) neoliberałowie, zastanówmy się wspólnie, jakiego państwa socjalnego chcemy. Skoro mamy już zgodę, że jest ono niezbędne, wypadałoby się zastanowić, który jego model wybrać. Jak bowiem wskazał wiele lat temu klasyk tej problematyki Gøsta Esping-Andersen, jest ich kilka. Najważniejsze określa się mianem chadeckiego, liberalnego i socjaldemokratycznego. W każdym przypadku potrzebne są pieniądze. Ich jedynym stabilnym źródłem mogą być podatki. W krajach zachodnich, nawet w USA, zasadą, której już nikt nie podważa, jest progresywność skali podatkowej. Tymczasem w Polsce od dziesięcioleci mamy do czynienia ze skalą degresywną, tzn. biedniejsi płacą proporcjonalnie więcej niż bogatsi. Tak nie zbudujemy państwa dobrobytu. A już na pewno nie zbudujemy tego, które jest zdecydowanie najlepsze, czyli socjaldemokratycznego (nordyckiego). Jak wiadomo, cechuje się ono niezwykle wysokim poziomem usług publicznych, ale też wysokimi podatkami. Gra jest jednak warta świeczki, skoro we wszystkich statystykach jakości życia państwa skandynawskie zajmują najwyższe pozycje. Pora zatem rozpocząć dyskusję o progresywnym systemie podatkowym w Polsce i o modelu państwa socjalnego, jaki chcielibyśmy zrealizować. Przy czym warto unikać reakcji histerycznych, jakie zaprezentował niedawno Jarosław Gowin, który dosyć umiarkowane w gruncie rzeczy korekty systemu podatkowego proponowane przez PiS nazwał skrajnym socjalizmem. Wolne żarty. Wypowiedź ta dobrze ilustruje nastawienie skrajnych liberałów, zwanych często libertarianami. Wychodzą oni z założenia, że „podatki to kradzież”. Typowe jest ono dla znacznego odłamu opinii publicznej w USA. To tam bije także źródło niefrasobliwego posługiwania się terminem socjalizm, co widać np. wtedy, gdy propozycję wprowadzenia urlopów macierzyńskich klasyfikuje się jako pomysł socjalistyczny, a całą Europę uznaje się za siedlisko tej „zarazy”. Podejście to wydaje się niemądre, delikatnie rzecz ujmując. Gdy jego źródłem jest legendarna ignorancja Amerykanów mających problem z podstawowymi pojęciami politycznymi i faktami geograficznymi (mój syn musiał nauczycielce geografii w Stanach pokazywać na mapie, gdzie leży Polska, a córka tłumaczyć innej, że nie wszyscy ludzie na świecie mówią po angielsku) – no cóż, trudno, gdy jednak w niekompetentny sposób wypowiada się osoba tak znakomicie wykształcona jak Jarosław Gowin (doktor filozofii), w grę musi wchodzić coś więcej. To ideologicznie motywowane używanie pewnych pojęć jako straszaków, mające na celu wzbudzenie silnych emocji negatywnych, a nie jakiejkolwiek refleksji. Rozumiem, że tak działają często politycy, plotąc, co im ślina na język przyniesie, ale od niektórych wymagam większej klasy. Doktor filozofii powinien wszak wiedzieć, że pojęcie socjalizm jest nader nieostre. Nie ma tutaj miejsca na wskazywanie kłopotów z jego sprecyzowaniem, zauważmy jedynie, że sposobów rozumienia socjalizmu jest w historii myśli społecznej co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście. Podobna wielorakość występuje na płaszczyźnie politycznej, gdzie partii zwących się socjalistycznymi było wiele, a każda rozumiała socjalizm nieco inaczej. Wydaje się jednak, że używanie pojęcia socjalizm jako straszaka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 37/2021

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony