Nieobecność prezydenta Polski na obchodach 60-lecia zwycięstwa nad faszyzmem w Moskwie byłaby trudna do zrozumienia… Prof. dr Richard Pipes, historyk i politolog Uniwersytetu Harvarda – Czy 60. rocznicę wygrania II wojny światowej można uznać za święto? – To chyba oczywiste. Była to najstraszniejsza w historii ludzkości wojna. Pod każdym względem – czy to zaangażowanego potencjału militarnego i skali zniszczenia, czy liczby ofiar i sięgnięcia po ludobójstwo jako technologię eliminacji określonych grup narodowych. Położenie kresu tym okropieństwom jest powodem do święta. – Porozmawiajmy o tym, czym była ta wojna dla zwycięskich mocarstw. Zacznijmy od Stanów Zjednoczonych. – Ta wojna oznaczała definitywne wciągnięcie Stanów Zjednoczonych do spraw światowych i pogrzebanie idei izolacjonizmu amerykańskiego. Praktycznie nastąpiło to po ataku na Pearl Harbor, kiedy USA wypowiedziały wojnę Japonii, Niemcy zaś, w akcie solidarności z nią, Stanom. Z wojny Ameryka wyłoniła się jako światowe mocarstwo. Wygrała wojnę i swoją przyszłość światową. Tę rolę rozwinęła i pełni obecnie. Mimo uwag krytycznych z różnych stron Stany Zjednoczone pozostają promotorem wolności, demokracji, swobód gospodarczych i kulturalnych. Co najważniejsze, dzięki pozycji osiągniętej w wyniku II wojny Ameryka zapobiegła III wojnie światowej, przeprowadzając świat przez napięcia, zagrożenia i konflikty zimnowojenne w czas, kiedy globalna konfrontacja militarna stała się niemożliwa. – Czym była wojna dla Anglii? – Wojna oznaczała definitywny kres Imperium Brytyjskiego, nad którym – podkreślano z dumą – „słońce nigdy nie zachodziło”. Anglia straciła swoją rolę pierwszego mocarstwa światowego, stając się krajem europejskim. Wygrała wojnę i pogrzebała przeszłość. – A dla Rosji? – Sowiecka Rosja nie tylko stała się mocarstwem światowym, lecz także po raz pierwszy w historii rządów komunistycznych doszło do zjednoczenia rządu i narodu. To było dla władzy sowieckiej wręcz bezcenne. Następowały legitymizacja i uwewnętrznianie władzy. To wojenne zespolenie, wsparte legendą Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, przetrwało praktycznie po dzień dzisiejszy. Ten rodzaj mitologizacji stał się potem źródłem ogromnych wyrzeczeń ponoszonych przez społeczeństwo ZSRR podczas wyścigu zbrojeń w czasach powojennych i wytrzymał właściwie do czasów Gorbaczowa. Nawet dziś, kiedy można wiele w Moskwie usłyszeć, nie ma głosów, które mówiłyby, że władza podczas wojny działała przeciwko swojemu narodowi. Legenda wiecznie żywa. – Czym wreszcie była Polski? Czy można powiedzieć, że Polska ją wygrała? – Wygrała, bowiem z jej terenów usunięto hitlerowskich okupantów, zapobiegając kolejnym ofiarom. Wygrała, bo Polacy bardzo dzielnie bili się na wszystkich frontach wojny. Wygrała, bo nigdy nie poszła na kolaborację z hitlerowskimi Niemcami i wykazała się piękną kartą ruchu oporu. To miało ogromne znaczenie, bo Polacy wyszli z tej wojny z podniesionym czołem. To miało ogromne znaczenie psychologiczne. Zarówno dla Polaków, jak i dla grona państw zwycięskich, w jakim się znaleźli. Jednocześnie Polska przegrała, wskutek ustaleń Stalina, Roosevelta i Churchilla została bowiem przekazana w strefę wpływów sowieckich, z czego wyswobodziła się po półwieczu. Jednak nie przegrała do końca i nie popadła w taki stan zależności od Moskwy jak kraje nadbałtyckie czy nawet inne z bloku sowieckiego. Zachowała taki stopień niezależności, jaki był możliwy, i nie zaniedbywała okazji, aby go powiększać. – Czy Polska miała szansę, aby być podmiotem, a nie przedmiotem w politycznej grze wielkich mocarstw? Czy jej losy mogły się potoczyć inaczej? – Nie sądzę. Była stosunkowo małym krajem, stosunkowo mało znaczącym dla ostatecznego pokonania Hitlera. Historię pisały wtedy Stany Zjednoczone, Anglia i Rosja. Od nich zależało praktycznie wszystko. – W Teheranie, w grudniu 1944 r., a praktycznie w Jałcie, w lutym następnego roku, Polska została potajemnie oddana przez USA i Wielką Brytanię Rosji. Szczególnie dwuznaczna była tu rola Franklina Delano Roosevelta, który równocześnie z paktowaniem na temat Polski ze Stalinem zabiegał o głosy Polonii amerykańskiej w wyborach prezydenckich. 28 października 1944 r., pięć dni przed głosowaniem, odwołując się do Boga, Roosevelt przyrzekał Karolowi Rozmarkowi, prezesowi Kongresu Polonii Amerykańskiej, że Polska zachowa przedwojenne granice. Arthur Bliss Lane, ambasador USA w Warszawie w latach 1944-1947, napisał pod wpływem tej realpolitik książkę „I Saw Poland Betrayed” („Widziałem Polskę zdradzoną”), ustępując wcześniej z urzędu.
Tagi:
Waldemar Piasecki