Nie będzie wspólnej listy lewicy do europarlamentu. Co więcej, Sojusz ustami swego przewodniczącego Napieralskiego oznajmił wyraźnie: nie ma zgody na LiD bis. Nie będzie zatem nie tylko wspólnej listy do europarlamentu, której tworzeniu patronował Włodzimierz Cimoszewicz, ale nawet – przynajmniej na razie – prac nad stworzeniem szerokiej formacji centrolewicowej. Argumentacja jest prosta. Na lewicy najbardziej rozpoznawalną formacją jest SLD. Z wszystkich formacji na lewicy, jak wynika z sondaży, jedynie Sojusz ma szanse samodzielnie wejść do Sejmu. Co więcej, ma on struktury w terenie i największe pieniądze z dotacji. Tymczasem potencjalni partnerzy jak SdPl czy PD w sondażach nie przekraczają poparcia rzędu 2%, pieniądze mają nieporównanie mniejsze, nie mają majątku ani rozbudowanych struktur. W dodatku są podzieleni lub co najmniej wewnętrznie skłóceni. Powołany przez nich ostatnio nieformalny twór o nazwie Porozumienie dla Przyszłości, nazwany ruchem (nie bardzo wiadomo, czy to koalicja partii, czy nieformalne stowarzyszenie części ich działaczy), w sondażach zaistniał z poparciem 1%, czyli mniejszym, niż ma SdPl bądź PD brane osobno. Uwzględniając to wszystko, decyzja SLD wydawać się może racjonalna. Ale czy jest? Sam SLD w sondażach zyskuje minimalne poparcie (6-12%), przy stabilnych 50% poparcia dla Platformy i równie stabilnych 22-25% poparcia dla PiS. Gdyby nawet poparcie dla SLD ustabilizowało się na 10-12%, to i tak Sojusz większego wpływu na polską politykę mieć nie będzie, a o byciu alternatywą dla rządów prawicy nawet marzyć nie może. SdPl, a przynajmniej jego aktualne kierownictwo, uważa się za prawdziwą, w dodatku nowoczesną lewicę, SLD uważa za formację postkomunistyczną i skostniałą, ma ambicje budowania silnej formacji centrolewicowej, ale bez SLD. Wierzy w potęgę nowoczesnego, opartego na nauce marketingu politycznego, na który wydaje swe niewielkie pieniądze z dotacji, jak dotąd bez większego efektu. Demokraci są podzieleni. Część gotowa jest włączyć się w budowę centrolewicy, część ma nadzieję odbudować wielkość swej poprzedniczki Unii Wolności, a na słowo „lewica” (nawet w centrolewicowym opakowaniu) ma alergię. Ci z demokratów, którzy gotowi są włączyć się w budowę centrolewicy, dzielą się na takich, którzy są w stanie zaakceptować taką szeroką formację z SLD – ci są zdaje się w zdecydowanej mniejszości – oraz takich, którzy współpracy z SLD w ramach nawet szerokiej formacji zaakceptować nie mogą. Dodać do tego trzeba, że część członków SLD nie akceptuje przywództwa Grzegorza Napieralskiego, ale z partii ani klubu nie odejdzie. Część członków SdPl żywi podobne uczucia do nowo wybranego przewodniczącego swej partii Wojciecha Filemonowicza, a przywództwo Brygidy Kuźniak w PD też jest kontestowane przez część działaczy tej mikroskopijnej partii. Objęcie przewodnictwa w Stronnictwie Demokratycznym przez Pawła Piskorskiego i deklarowana przez niego chęć reanimacji tej partii ożywiły nadzieje zarówno tych demokratów, którzy chcą odbudowywać niegdysiejszą wielkość i wpływy Unii Wolności, jak i tych, którzy chcą budować centrolewicę. Trudno odgadnąć rzeczywiste zamiary Piskorskiego, ale jednego może on być pewien, będą się do niego teraz zalecać zarówno jedni, jak i drudzy. Dorzucę jeszcze, że część europarlamentarzystów, którzy do PE weszli z list Unii Wolności oraz SdPl, ma ogromną ochotę powtórzyć swą kadencję i potrzebuje pilnie partii lub komitetu, który skutecznie wystawiłby ich na swoich listach. Czas ich nagli, nie mogli czekać na długofalowy program budowy centrolewicy pod nazwą Otwarta Polska, poszli na skróty, założyli wspomniane Porozumienie dla Przyszłości, równocześnie nienawidząc szczerze SLD, gotowi byli razem z SLD startować ze wspólnej listy, której patronować miał Cimoszewicz. Tak rzecz wygląda od strony partii i ich działaczy. Tymczasem na scenie politycznej jest ogromna, każdego dnia większa przestrzeń do zagospodarowania „na lewo od Platformy”. Warto przypomnieć rzecz zdawałoby się oczywistą, ale jak widać zapomnianą, że partie nie istnieją dla siebie, ale dla społeczeństwa, a ich rolą nie jest zajmowanie się sobą, ale organizowanie społeczeństwa wokół swych programów. Jest w Polsce wielu ludzi, zwłaszcza młodych i wykształconych, dla których ani prymitywizm PiS z jego anachronicznym, ksenofobicznym hurrapatriotyzmem, jaskiniowym antykomunizmem, spiskową wizją dziejów i populistycznym podejściem do gospodarki, ani obyczajowy konserwatyzm, ani słabość do „polityki historycznej” kulturalnej i cywilizowanej skądinąd Platformy są nie do przyjęcia. Co więcej, prawicowość Platformy będzie się coraz bardziej pogłębiać i uwidaczniać, nic nie wskazuje na to, by PO zamierzała się pozbyć takich polityków jak Gowin czy Czuma, a ci zdaje
Tagi:
Jan Widacki