Dziennikarstwo śledcze czy lokajskie?

Dziennikarstwo śledcze czy lokajskie?

Dziennikarz śledczy to taki, który na własną rękę prowadzi śledztwa, zazwyczaj takie, których władze (policja lub prokuratura) z jakichś względów prowadzić nie chcą. Prowadzi po to, by opinii publicznej przedstawić efekt swych ustaleń i tak nią wstrząsnąć, aby jej nacisk zmusił kompetentne władze do działania. Czasem celem dziennikarstwa śledczego jest ukazanie korupcji lub innej niezgodnej z prawem działalności urzędników, czasem nieudolności organów ścigania lub ich złej woli. Bywa też celem wykazanie pomyłki sądowej i przyjście w sukurs niewinnie skazanemu. Dziennikarz śledczy sam ustala fakty, prowadzi rozmowy, obserwuje. Sam wyszukuje świadków, zebrane informacje składa w całość, analizuje, wyciąga wnioski. Jest to dziennikarstwo trudne, niebezpieczne, czasochłonne i co tu dużo mówić, drogie. Na efekt trzeba nieraz bardzo długo pracować. A czasem po prostu tego efektu nie będzie. Mimo pracy i poniesionych kosztów. Takiego dziennikarstwa śledczego u nas prawie nie ma. Jest natomiast inny rodzaj dziennikarstwa, uzurpujący sobie prawo do nazywania się śledczym. Jest ono „śledcze” w tym jedynie sensie, że żyje w symbiozie z władzami śledczymi. To te ostatnie żywią je informacjami. Przez siebie dobieranymi. Dziennikarz taki sam nic nie ustala – on tylko upublicznia to, co celowo do upublicznienia przekazały mu służby. Krótko i kolokwialnie mówiąc, obsługuje przecieki kontrolowane. Dziennikarz czasem sądzi, że publikuje jakąś sensację, która zwiększy oglądalność jego stacji lub sprzedaż nakładu jego gazety. Z reguły jednak – i to niestety często świadomie – bierze udział w jakiejś grze, nie swojej grze. Upublicznianie przez służby (i prokuraturę, aby być ścisłym) różnych pikantnych tajemnic śledztwa z reguły czemuś służy. Z reguły jakiejś rozgrywce politycznej. Wyłączeniu politycznego przeciwnika z gry, rzuceniu na niego podejrzenia, które jest nie do sprawdzenia, a w każdym razie nie jest do sprawdzenia od razu. Tak z prokuratur, ze służb, z IPN wyciekają akta, taśmy, dokumenty i plotki… Usłużni dziennikarze mediów usłużnych wobec tych organów i sterujących tymi organami polityków z reguły nazywają siebie „dziennikarzami śledczymi”. Czy to tak trudno wskazać, do których gazet i do których programów telewizyjnych najczęściej trafiają takie przecieki? Czy pora odkryć dokonywanych przez „dziennikarzy śledczych” bywa przypadkowa? Czy „taśmy Oleksego”, by wziąć przykład pierwszy z brzegu, wypłynęły przypadkowo w tym samym czasie, kiedy Aleksander Kwaśniewski zapowiedział swój powrót do polityki? Taki obrazek. Słynąca – jak wiadomo – z bezstronności, dziennikarskiej uczciwości i apolityczności „Misja specjalna”. W studiu zasiadają minister koordynator i szef Prokuratury Krajowej. Dziennikarz (śledczy oczywiście) z miną natchnioną mówi: „dotarliśmy do wstrząsających zeznań”. Po czym roztrząsa wraz ze swymi gośćmi niczym niepotwierdzone ploty, które zeznał siedzący w areszcie świadek. Co to znaczy „dotarliśmy do zeznań”? Teoretycznie może znaczyć: „jako dziennikarze śledczy nocą przez podkop weszliśmy do prokuratury, wyjęliśmy z szafy pancernej akta i wyczytaliśmy, co zeznał X”? Chyba jednak nie tą metodą dotarli do akt. Zatem po prostu ktoś ujawnił im tajemnice śledztwa. Ale na gościach programu nie robi to żadnego wrażenia (choć z urzędu powinno!) i przechodząc nad tym do porządku dziennego, wspólnie z dziennikarzem są najpierw porażeni, a potem zatroskani albo też odwrotnie. W przeciwieństwie do twórców ustawy lustracyjnej i jej zwolenników uważam, że dla wiarygodności dziś piszącego dziennikarza z reguły bez znaczenia są jego kontakty z bezpieką w latach 70. Natomiast zasadnicze znaczenie mają kontakty dzisiejsze. Chciałoby się wiedzieć, czy to, co dziennikarz mówi lub pisze, robi we własnym imieniu, czy jest tylko tubą służb. Czy to on ustalił, czy tylko do przekazania dostał i posłusznie wykonał? Czy zrobił to z własnej inicjatywy, czy na życzenie dzisiejszej bezpieki? Czy reprezentuje wolny głos mediów, czy przeciwnie, jak najbardziej głos zamówiony i sterowany. Czy jest „dziennikarzem śledczym” czy „dziennikarzem śledczego”? Tego dzisiejsza lustracja nie wyjaśni. Ale pewnie kiedyś będą następne. Poczekamy. Drżyjcie więc, dziennikarze śledczych, specjaliści od zamówionego czarnego PR. Jeden z bohaterów Witkacowskich „Szewców” – niejaki lokaj Ferdusieńko – zapewnia, że „lokaj pozostaje lokajem zawsze, niezależnie od reżimu”. Przyjdzie czas, że wasze lokajstwo też będzie zdemaskowane. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2007, 2007

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki