Europa i Polska oficerów furgonów

Europa i Polska oficerów furgonów

Podobnie jak tysiące Polaków spędziłem ferie zimowe we włoskich Dolomitach. Większość rodaków szusujących po tamtejszych trasach narciarskich zapewne nawet nie wie, że to tereny, na których w czasie I wojny światowej toczyły się krwawe walki austriacko-włoskie na tzw. froncie włoskim. W tych zmaganiach w wysokich górach uczestniczyły m.in. pułki galicyjskie złożone w większości z Polaków. To z tego okresu pochodzi znana, do dziś niekiedy śpiewana piosenka „W Tyrolu gdym na warcie stał, sam jeden w ciemną noc…”. Była to osobliwa wojna. Zaminowane na niespotykaną skalę górskie przełęcze, okopy i umocnienia drążone w skałach, całe systemy żelaznych drabin, tuneli w skałach i lodzie, tworzące imponujące labirynty i podziemne miasta. Słynna wśród polskich narciarzy Marmolada otoczona popularnymi czerwonymi i czarnymi trasami zjazdowymi kryje w sobie takie podziemne miasto. Dziś są to cenione tereny narciarskie, okupowane zimą przez tysiące narciarzy z całej Europy. Mało kto zwraca uwagę na liczne w tej okolicy cmentarze i cmentarzyki wojenne, na pomniki, pomniczki, mauzolea i krzyże upamiętniające tamte czasy. A szkoda. Dziś przy tych pamiątkach krwawych walk powiewają zgodnie flagi włoskie i austriackie, niekiedy w towarzystwie flagi Unii Europejskiej. Nie wiem, ilu naszych rodaków tak licznie odwiedzających zimą te strony zwraca na to uwagę, tym bardziej nie wiem, ilu z nich skłania to do jakiejś refleksji. Mam podstawy sądzić, że niewielu. Czy przeciętny Polak jest w stanie sobie wyobrazić powiewające zgodnie flagi polską i rosyjską nad mogiłami z wojny 1920 r.? Albo polską i niemiecką? Chyba jeszcze długo będzie to przekraczać możliwości naszej zbiorowej wyobraźni. Wróciłem do Polski. Zeznawałem jako świadek w sądzie w procesie, który syn Mieczysława Pszona wytoczył Romanowi Graczykowi, autorowi książki o współpracy prominentnych postaci „Tygodnika Powszechnego” z SB. Syn nieżyjącego już Mieczysława Pszona pozwał autora książki i wydawnictwo o naruszenie dóbr osobistych poprzez sugerowanie, że Mieczysław Pszon współpracował z SB. Tylko dla porządku przypomnę, że Mieczysław Pszon, więzień czasów stalinowskich, był jedną z najważniejszych postaci „Tygodnika”, później jednym z głównych autorów pojednania polsko-niemieckiego. Nie o istocie procesu chcę tu mówić, niech sobie to bada, rozważa i ocenia sąd. Chcę tylko poświęcić parę słów atmosferze wokół tego procesu. Gdy przyszedłem do sądu, by złożyć zeznania, korytarz sądowy zapełniał się osobliwymi ludźmi. Większość z nich, patrzących na mnie i na pełnomocnika powoda z nienawiścią na zaciętych obliczach, z egzemplarzami „Gazety Polskiej” wystającymi z kieszeni jesionek i kurtek niepranych chyba od czasu stanu wojennego, przyszła dać moralne wsparcie panu Graczykowi, który najwyraźniej w ich oczach uchodzi za szermierza patriotyzmu, obrońcę wolności słowa i przede wszystkim ofiarę „salonu”. Wedle znanego podziału wprowadzonego i nazwanego ostatnio przez Rymkiewicza była to śmietanka „obozu niepodległościowego”, która przyszła wesprzeć Graczyka przeciw „zdrajcom”. Sam pan Graczyk uważa – tym razem bardzo słusznie – że jest to proces o granice wolności słowa. Tak, wolność słowa to wielka wartość demokracji, nawet w pewnym sensie jej filar. Rzecz w tym, jak się ją pojmuje. W cywilizowanym, rozumnym społeczeństwie (twórcy Stanów Zjednoczonych zgodnie z prawdą uważali, że demokracja jest ustrojem dla ludzi rozumnych!) wolność słowa ma jednak granice. W jej ramach nie wolno bezkarnie nikogo obrażać, zniesławiać, kłamać na czyjś temat czy insynuować. Rzecz ciekawa, że ci sami obrońcy tak szeroko pojętej wolności słowa są zarazem zwolennikami karania więzieniem za obrazę uczuć religijnych, są gotowi cenzurować wolności twórcze, chcieliby delegalizować partie polityczne, które wyznają inne niż oni wartości i głoszą niemiłe im poglądy. Kim są ci, którzy tak zaciekle chcą nadal dekomunizować, tropić agentów, walczyć z cieniami nieistniejącej od ponad 20 lat PRL? Którzy mają w swoim mniemaniu wyłączność na patriotyzm, ba, na polskość, którzy jako jedyni odczytują dziś prawidłowo polską rację stanu, którzy mają prawo tych, co się z nimi nie zgadzają, nazywać zdrajcami? Czy to są na pewno ci, którzy kiedyś, płacąc za to więzieniem, gotowi byli walczyć o wolną Polskę? Michał Montaigne zapisał kiedyś słuszną obserwację: „Rzezie po zwycięstwach są zwykle dziełem pospólstwa i oficerów furgonów”. Ci, co o wolną Polskę rzeczywiście walczyli przed 1989 r., dziś albo już nie żyją (jak Kuroń czy Geremek), albo są na uboczu (jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2012, 2012

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki