Furorę zrobiła w kołach związanych z MSZ anegdota o ambasador w Rydze Monice Michaliszyn i jej wizycie u ministra Raua. Dla mniej zorientowanych – Monika Michaliszyn należy do grupy tzw. nowych ambasadorów, którzy przyszli do MSZ z zewnątrz w czasach ministra Waszczykowskiego. Wcześniej nie miała doświadczenia w pracy w dyplomacji – jest specjalistką od lettonistyki, tłumaczem przysięgłym języka łotewskiego, w Zakładzie Bałtystyki Uniwersytetu Warszawskiego prowadziła zajęcia z literatury i kultury Łotwy oraz lektoraty języka łotewskiego. To piękny dorobek, ale niekoniecznie stanowiący przepustkę do pracy w dyplomacji. Tą przepustką, możemy mniemać, jest działalność społeczna pani ambasador. Bo dużo wcześniej zaangażowana była w działania prawicy, a zwłaszcza w akcję antyparytetową. Na łamach pism katolickich i prawicowych krytykowała Kongres Kobiet, Magdalenę Środę czy Kazimierę Szczukę za działania związane z postulatem wprowadzenia parytetu płci. Tak więc jako kobieta prawicy i specjalistka od krajów bałtyckich Monika Michaliszyn w 2018 r. pojechała do Rygi. A teraz zaczęła się niepokoić, że i ją może spotkać zły los, że dosięgną ją macki dyrektora generalnego Andrzeja Papierza. Gdy zatem była w Warszawie, obeszła różne ważne miejsca. Wieść niesie, że zajrzała na Nowogrodzką. I okazała się na tyle skuteczna, że nawet dzwoniono stamtąd w jej sprawie do MSZ. Udała się też na rozmowę z ministrem Rauem. Podczas tej rozmowy wielokrotnie wspominała, jak to o różnych sprawach dyskutowała z „Jarkiem”. I o tym „Jarku” dość często wspominała. Zrobiło to wielkie wrażenie na ministrze, uznał Monikę Michaliszyn za osobę znakomicie ustosunkowaną i absolutnie nie do ruszenia. Natychmiast poszła fama, że w ten sposób pani ambasador się uratowała. Dodajmy jedno – otóż ów „Jarek” to jej dobry znajomy, bynajmniej nie prezes PiS, z którym łączy go tylko imię. No ale Zbigniew Rau o to nie dopytał, szybko natomiast wyciągnął wnioski… Przypadek Moniki Michaliszyn pokazuje znakomicie, na czym polega polityka kadrowa w MSZ. Uzupełnia to zresztą inne wydarzenie, opisane w „Fakcie”. Otóż na Facebooku pojawiło się takie oto ogłoszenie: „Poszukiwani ludzie do MSZ. Stanowiska różne w zależności od doświadczenia, nabór nie jest otwarty, raczej kuluarowy”. To nie żart, ogłoszenie, w zamkniętej grupie Instytutu Wolności, zamieścił Eliasz Grubiński, do niedawna doradca ds. cyberbezpieczeństwa wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. A od listopada 2020 r. zastępca dyrektora Departamentu Analiz Przygotowań Obronnych Administracji w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Instytut Wolności to z kolei think tank, finansowany m.in. przez PKO BP i BGK, którego prezesem jest Igor Janke, zajmujący się prowadzeniem szkół liderów. Tak oto PiS buduje własne kadry, nie bacząc ani na prawo, ani na dobry obyczaj. Wystarczy, że kandydatów rekrutuje wicedyrektor w kancelarii premiera, prosząc, by zgłaszali się do niego bezpośrednio, na jego prywatne konto na Facebooku. Kto je ma, ten na rekrutację się załapie. Kto nie ma – temu dziękujemy. Jeśli ktoś był ciekaw, czy w Polsce są rozmaite szklane sufity, szybkie ścieżki dla jednych, a bariery dla drugich – to już wie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint