Mimo protestów środowisk kościelnych w Jarocinie odbył się festiwal muzyki rockowej. Udany, bezpieczny, z wielkimi szansami na przyszłość
Teleportacja w czasie – to pierwsza myśl, jaka przychodziła do głowy, kiedy się wjeżdżało do Jarocina w dniach 17-19 sierpnia. Na pierwszy rzut oka miasto wyglądało jak w latach 80. Od dworca, przez rynek aż po stadion i osiedla wszędzie pełno młodych, rozbawionych ludzi. Niemal w każdym zakątku spotkać można było zalegających na ławkach i murkach punkowych załogantów. Irokezy przeplatały się z wymyślnie wiązanymi dredami i długimi włosami. Całość uzupełniały glany, ćwieki, kolczyki i agrafki. Na parkingach samochody z rejestracjami miast całej Polski. Wszystko to namacalnie dowodzi, że kultowy festiwal naprawdę zmartwychwstał, choć niewiele brakowało, aby do niego nie doszło. Jedna wypowiedź biskupa kaliskiego, Stanisława Napierały, zachwiała na moment planami organizatorów. Biskup w ostrych słowach skrytykował bowiem wszelkie próby reaktywacji imprezy jako tej, która przyzywa szatana (pisaliśmy o sprawie w „Przeglądzie” nr 40/2005).
Popołudniami barwny korowód miłośników ostrych gitarowych riffów i mocnego uderzenia zmierzał z wolna w stronę obiektów sportowych MOSiR-u, gdzie umieszczono scenę i pole namiotowe. Tym razem festiwal odbywał się jednak w nieco innym miejscu niż przed laty. Specjalnie pod koncerty przygotowano teren po byłym polu PGR, gdzie wydzielono część gastronomiczną i koncertową. Niestety, tuż przed rozpoczęciem festiwalu nad Jarocinem przeszła ogromna ulewa, która zamieniła cały teren w błotniste jezioro. Organizatorzy wprawdzie osuszyli miejsce imprezy, ale grunt pod nogami cały czas mocno falował. – Nie jest źle, przynajmniej można się swobodnie przewracać przy ostrym pogo i nie trzeba pić, aby nosiło – żartował napotkany przed bramą punk z Wrocławia.
W pobliżu pola namiotowego co chwila słychać było śpiewane zachrypniętymi od krzyku głosami punkowe szlagiery. – Punk nie umarł, punk nie umarł, punk olewa system – intonowały dwie dziewczyny w koszulkach zespołu GA-GA. Wzdłuż ul. Maratońskiej, która prowadziła do pola namiotowego i sceny, zalegali zmęczeni wielogodzinną podróżą lub napojami wyskokowymi festiwalowi maratończycy. W pobliskich rowach zagnieździły się spragnione czułości pary i zwolennicy południowej sjesty.
Przed wejściem na teren pola lub koncertów wszystkich bez wyjątku czekała dokładna kontrola. Bramkarze w gumowych rękawiczkach przeszukiwali kieszenie, torby i plecaki, odbierając wszystko, co uznali za niebezpieczne. – Sprawdzili mi nawet paczkę papierosów, szukali chyba narkotyków – dziwił się Jacek Wróblewski, który przyjechał na festiwal z Leszna. Ochroniarze rekwirowali także alkohol. Ci, którzy nie chcieli go oddać, wypijali pospiesznie swoje trunki w pobliskim parku. Zdarzało się, że na sam koncert już nie wracali… Burmistrz Jarocina na czas festiwalu wprowadził w mieście częściową prohibicję. Kupić można było tylko piwo, ale pić je wolno było tylko w wyznaczonych miejscach, a nie pod sceną.
Statuetką w publikę
Oficjalnie „Jarocin Festiwal 2006” rozpoczął koncert warszawskiego punkowego zespołu o oryginalnej nazwie Dziurawej Pół Czekolady, który jako jeden z 20 startował w części konkursowej. Amatorskie zespoły przez dwa pierwsze dni walczyły o 40 godzin nagrania w profesjonalnym studiu oraz statuetkę publiczności, czyli słynnego Złotego Kameleona. Kunszt młodych kapel oceniało jury w składzie: Tymon Tymański, Robert Sankowski z „Gazety Wyborczej” oraz Ryszard Gloger z Radia Merkury. Niestety, żadna kapela nie powaliła jurorów na kolana. Nie dopisywała także frekwencja na przedpołudniowych koncertach. Zwykle oglądała je garstka widzów. – Spodziewałem się bardziej odkrywczych rzeczy po tych zespołach, a to, co widziałem, okazało się wtórną kopią tego, co grało się na tego typu konkursach 20 lat temu – zauważa Rafał Domagała z Zielonej Góry, który od 1984 r. był na wszystkich Jarocinach. Ostatecznie jury jednogłośnie wybrało zespół Zmaza z Trzcianki. Natomiast wyróżnieniem uhonorowano Migiel&The Living Dead, Radio Bagdad i Butelkę. Laureatem publiczności został białostocki Junk, który w czasie konkursu przykuł uwagę widzów głównie tym, że miał za plecami na scenie transparent: „Organizatorzy oddajcie nasz Jarocin”. Wybór tej akurat formacji wzbudził wiele kontrowersji. Pojawiały się nawet głosy, że wynik został sfałszowany. Zastanawiający był bowiem fakt, iż na zespół oddano aż 1,3 tys. głosów, podczas gdy na ich koncercie bawiła się jedynie garstka punków. Na klepisku pod sceną dało się słyszeć głosy, że ktoś skradł lub dodrukowywał karty do głosowania. Kapela nie cieszyła się jednak długo statuetką, gdyż jej lider niemal zaraz po wręczeniu kameleona wyrzucił go w kierunku publiczności. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Jak potem tłumaczył, był to protest przeciwko komercjalizacji imprezy. W efekcie nagroda trafiła z powrotem do organizatorów, a nieoficjalnym laureatem publiczności została grupa Fill z Katowic, która uzyskała drugi wynik w głosowaniu (456 głosów).
Giertych na telebimie
Tłumy i atmosfera gęstniały dopiero na wieczornych koncertach zawodowych kapel. Wśród nich wystąpiły formacje, które wybrali słuchacze Radia BIS, oraz legendy Jarocina. Pierwszego dnia znakomity popis dał Farben Lehre i Hurt, który zakończył swój występ w iście punkowym stylu, rozbijając na scenie gitarę. VOO VOO, choć zaprezentowało się znakomicie, chyba nie bardzo dotarło do punkowej publiki. Niewątpliwym hitem tego wieczoru okazał się występ Lecha Janerki. Punktem kulminacyjnym jego koncertu był znany – chociażby z radia – utwór „Konstytucje”, który dedykował „wesołemu Romkowi”. Na telebimie ukazał się wówczas portret ministra Giertycha, a falujący tłum szybko podchwycił refren: „Są wesołe konstytucje, które mają jeden cel, chcą oddalać rewolucję, ale my to mamy gdzieś. Dokładnie tam…”.
Drugiego dnia takim manifestem politycznym stał się koncert szczecińskiej grupy Włochaty. Zaangażowane teksty rozpalały żądne buntu głowy. – Nie ma nas, jeśli się nie buntujemy! – krzyczał ze sceny zespół, podgrzewając atmosferę. – Ile jeszcze Rzeczypospolitych będziemy musieli przeżyć, aby ludzie mogli tutaj spełniać swoje marzenia, a nie za granicą? – pytał retorycznie między utworami wokalista. W czasie ich koncertu wraz z kurzem wzniecanym przez pogujących bez opamiętania punków nad sceną unosił się duch anarchistycznej rebelii. Znakomicie zaprezentowały się także Strachy na Lachy, które wręcz brawurowo wykonały „Mury” Jacka Kaczmarskiego. Niestety, bardzo słabo wypadł T.Love, który nie potrafił wykrzesać z siebie niezbędnej na takich festiwalach energii.
Trzydniowy festiwal zakończył koncert Pawła Kukiza i jego gości. Lider Piersi w oczach wielu uczestników imprezy jawił się jako prawdziwy mistrz ceremonii. Zarówno jego zespół, jak i goście w postaci Proletaryatu, Aya RL, Sex Bomby, Bunkra czy Made in Poland dali z siebie wszystko. Pod sceną ochrona ledwo dawała sobie radę z naporem roztańczonego tłumu. – Ten koncert był genialny. Nawet komary przestawały kąsać, pewnie słuchały – żartowała tuż po jego zakończeniu Dominika z Poznania, która na koncert przyjechała z 12-letnią córką. – Chciałam jej pokazać klimat Jarocina, do którego jeździłam przed laty, i myślę, że dzięki Kukizowi to się udało – mówiła zachwycona.
Inne czasy, inny klimat
Choć na festiwalu dominowała gniewna młodzież, to rodziców z dziećmi nie brakowało. Przechadzając się po klepisku, można było spotkać nawet maleństwa w wózkach. Grzegorz Rus wybrał się na festiwal z dwuletnim Bartoszem, bo jak mówił, nie widzi powodu, dla którego do Jarocina nie należałoby przyjeżdżać z małymi dziećmi.
– W końcu jest spokojnie i bardzo sympatycznie, panuje piknikowa atmosfera – tłumaczył. Jerzy Knap z Sulejówka zabrał do Jarocina żonę oraz 13-letniego Maćka i młodszą od niego o trzy lata Sarę. Jak mówi, chciał, żeby na własnej skórze poczuli klimat festiwalu. On sam bywał w Jarocinie w latach 1988-1991. Nie ukrywa, że ma do tego miejsca wielki sentyment. – Nigdy nie zapomnę tutejszego dworca, kładki i tego długiego marszu na pole namiotowe. Dziś jest tu zupełnie inaczej. Człowiek przyjeżdża samochodem, a Jarocin to już nie to samo miasto. Nie da się tego porównać z tamtymi festiwalami. Inne czasy, inny system, inni ludzie, inny klimat, ale dobrze, że taki festiwal się odbywa. Potrzeba nam miejsc, gdzie będzie można promować młode zespoły – mówi. Pan Jurek przyjechał do Jarocina głównie dla Włochatego. – Może idealnie nie odzwierciedlam tego, co Włochaty przekazuje, ale utożsamiam się z tym. Dlatego nie podobają mi się tutaj goście, którzy nosząc tak jak ja koszulki Włochatego, leżą gdzieś pijani pod płotami. Oni albo nie słuchają tekstów tej kapeli, albo ich nie rozumieją – wyjaśnia.
Podobnych sprzeczności można było na tegorocznym festiwalu zobaczyć więcej. Z jednej strony pola koncertowego namiot z transparentami: „Kapitalizm = wyzysk, nędza”, obok koszulki z napisem „Pieprzyć korporacje” lub „Któregoś pięknego dnia wypierdolą nas wszystkich z pracy i znowu staniemy się wolni”, a po drugiej stronie punkt doładowania telefonów komórkowych, dystrybutory z pepsi czy coca-colą i fast foody…
Powrót imprezy cyklicznej?
Według organizatorów w reaktywowanym po 12 latach festiwalu uczestniczyło około 9 tys. fanów. Nie był to wynik oszałamiający, ale raczej wystarczy do tego, aby impreza pokryła koszty. – Nawet gdyby tegoroczny festiwal nie sfinansował się całkowicie, będziemy organizować następne – zapewnia Adam Pawlicki, burmistrz Jarocina. Organizatorzy zdają sobie sprawę, że dziś są inne czasy niż przed laty, kiedy to Jarocin był jedynym niezależnym festiwalem w Polsce. Teraz wielkich imprez rockowych jest wiele. Dość wspomnieć, że tylko w ciągu tych wakacji odbyło się ich kilka, m.in. słynny Woodstock, Off Festival czy też wyjątkowo udany w tym roku Heineken Open’er Festival, na którym zagrały światowe gwiazdy pokroju Placebo czy Franza Ferdinanda. Dlatego, aby na nowo zainteresować Jarocinem, trzeba będzie stworzyć dla niego nową, atrakcyjną formułę. Odcinanie kuponów od tego, co było, nie ma najmniejszego sensu. Stary Jarocin czerpał siłę głównie z kontekstu społeczno-politycznego. Był enklawą wolności, miejscem, gdzie można było pozwolić sobie na więcej niż gdzie indziej. Dziś mamy tę wolność na co dzień, dla Jarocina trzeba więc znaleźć kolejną niszę. Obecny na festiwalu Jerzy Owsiak powiedział, że formuła przyszłych festiwali powinna zostać wypracowana przez samych organizatorów. – Festiwal jest wspaniale zorganizowany, ma świetną atmosferę – ocenił. Marek Kurzawa – organizator festiwalu i szef Jarocińskiego Ośrodka Kultury – zapewnia, że jest nowa koncepcja na kolejne festiwale. Obejmuje ona m.in. wprowadzenie kilku scen o różnych profilach muzycznych. W tym roku niestety nie pozwolił na to budżet. Organizatorów cieszy przede wszystkim jednak fakt, iż w tym roku było bardzo bezpiecznie. Dlatego większość mieszkańców miasta chce, aby festiwal stał się imprezą cykliczną. Tegoroczne rockowisko udowodniło, że czas burd i zadym już się skończył. Zdaniem policji, tym razem zanotowano zaledwie kilka drobnych kradzieży biletów wstępu, piwa i żywności. Warto przypomnieć, że to właśnie awantury i uliczne bijatyki pogrzebały mekkę polskich kontestatorów. W 1994 r. w czasie festiwalu zdemolowano stadion, powybijano szyby w sklepach i domach, zniszczono zaparkowane na ulicach samochody. Bezradna wobec tłumu policja sięgnęła po broń i gumowe kule. W wyniku rozróby rannych zostało ponad 70 osób.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy