Jastrzębie dopadły generała

Jastrzębie dopadły generała

Minister Sikorski chciał odwołać dowódcę wojsk lotniczych za… F-16 Powoli do polityków zaczyna docierać smutna prawda o kosztach transakcji z Lockheedem Martinem na zakup samolotów F-16. Drogie jastrzębie nie polatają u nas zbyt długo, bo będą przestarzałe. W obawie przed reakcją społeczeństwa na wszelki wypadek już zaczęto poszukiwać kozłów ofiarnych, czyli osób, które można by obciążyć chociaż częścią winy za transakcję kupna F-16. Na pierwszy ogień miał pójść w koncepcji ministra obrony narodowej aktualny dowódca wojsk powietrznych, gen. Stanisław Targosz. Od dłuższego czasu lansował on tezę, że Polska nie może zrezygnować ze szkolenia pilotów u siebie. Tymczasem min. Sikorski chce, żeby piloci F-16 niemalże od Ado Z przechodzili szkolenie w USA. Prawdą jest, że baza Lucke w stanie Arizona ma najlepszą na świecie infrastrukturę i oprzyrządowanie do szkolenia właśnie na tym typie samolotu. Nie można jednak nie wziąć pod uwagę argumentów generała, że w Arizonie rzadko kiedy nie ma słońca, stale wieją wiatry, a zima jest raczej pojęciem teoretycznym. Natomiast pilot wyszkolony bardzo dobrze, ale w idealnych warunkach, może nie w pełni sprostać trudnym warunkom krajowym. Ponadto kolejne argumenty dowódcy też nie są bez znaczenia. Mianowicie jeżeli podejmie się decyzję o likwidacji szkolenia w kraju, czyli praktycznie rozwiąże się Szkołę Orląt w Dęblinie i eskadry szkolno-bojowe, to już nigdy nie wrócimy w dającym się przewidzieć czasie do szkolenia pilotów nad własnym krajem. To bynajmniej nie tylko sprawa prestiżu, lecz także potencjalnych ogromnych kosztów szkolenia pilotów, począwszy od szkoły, a skończywszy na poziomie pilota pierwszej klasy. Koszty szkolenia w Polsce są około trzykrotnie mniejsze. Sprzeczne stanowiska ministra i generała miały zaowocować dymisją tego drugiego. Na razie do niej nie doszło, chociaż znawcy problematyki i układów kadrowych w wojsku twierdzą, że gen. Targosz ocalał tylko chwilowo. Bracia Kaczyńscy wraz ze swoim otoczeniem mają zamiar w nieodległym czasie przeprowadzić w MON oraz w pionie policji MSWiA gruntowną wymianę kadr… Tymczasem mamy wreszcie nasze „prawie” własne supersamoloty. Kolejno w dwóch turach osiem F-16 Falcon przyleciało na poznańskie Krzesiny. Komitety powitalne z prezydentem RP na czele co prawda wyczekiwały relatywnie dłużej, niż określano to w starannie reżyserowanych scenariuszach powitań, nadawania imion itp. Bo zarówno pierwsza grupa F-16, jak i druga opóźniła się z tych samych przyczyn, i to wcale nie prozaicznych. Powodami opóźnień były awarie nowych i poddawanych kilkumiesięcznym wszechstronnym próbom samolotów. Na osiem dostarczonych dotychczas maszyn aż trzy miały mniej lub bardziej poważne defekty. Minister oznajmił, że przez trzy lata usuwanie wszelkich awarii i usterek pokrywa producent… A co dalej? Przecież w miarę eksploatacji sprzęt tego typu coraz bardziej się zużywa i wymaga coraz kosztowniejszych napraw oraz konserwacji. Od szeregu lat płynęły sygnały, że sprawa zakupu F-16 ma posmak prawie aferalny. Produkcja tych samolotów definitywnie się kończy i polskie zamówienie – jedno z ostatnich – ma podtrzymać moce produkcyjne wielkich zakładów w Fort Worth. Linia produkcyjna ma zdolności wytwórcze nawet do 80 maszyn miesięcznie. Ale od kilku lat wytwarza się nie więcej niż trzy-cztery maszyny. Taka minimalna liczba jest potrzebna właśnie przede wszystkim do utrzymania linii technologicznej. A Polska – a ściślej mówiąc, politycy dali sobie wmówić, że wolne tempo dostaw będzie właśnie służyło interesom naszego kraju. Producent przez następne 10-15 lat będzie musiał utrzymać zdolność linii produkcyjnej do działania, bo szacuje się, że tyle będą latały F-16, a przecież trzeba je remontować, modernizować itd. Również mieć w gotowości technologie na wypadek wojny. Z tych 15 lat, w których trzeba utrzymać ciąg technologiczny, prawie cztery kategorie finansowe wezmą na swoje barki Polacy. Warto przypomnieć, że wielu ekspertów amerykańskich głośno radziło Polsce, że przy naszych możliwościach finansowych najlepiej byłoby wypożyczyć około 60 maszyn – najlepiej oczywiście amerykańskich, ale wszechstronniejszych, np. F-18 Hornet mutacji C/D i latając na tych samolotach, które oceniane są skądinąd wyżej niż F-16, poczekać, aż będziemy mogli kupić samoloty najnowszej – piątej generacji. W propozycjach ekspertów amerykańskich miałby to być oczywiście zintegrowany samolot F-35 JSF. Pierwsze egzemplarze tej maszyny, która jest następcą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Kraj