Jazgot

Na pozór żyjemy w gotującym się tyglu politycznym, wśród wiru wydarzeń i wybuchających codziennie nowych sensacji, które mają nam odkryć jakąś prawdę, ponieważ „prawda” jest teraz wyrazem powtarzanym w kółko. Gdyby jednak zamknąć oczy i zatkać uszy, uwalniając je z powrotem za tydzień lub za dwa tygodnie, przekonalibyśmy się z pewnością, że do żadnej prawdy się nie zbliżamy. Trwa kotłowanina wokół lustracji, trwa pościg za aferami z udziałem członków SLD, nadal jakaś komisja śledcza ślamazarnie przesłuchuje jakichś świadków, znów ktoś na kogoś z sobie tylko znanych powodów donosi, znów wodzowie lewicy zastanawiają się, czy działać razem, czy osobno. Ale prawda nie wydaje się wyraźniejsza. Cechą naszego życia publicznego jest bowiem skrzętne ukrywanie przez polityków i ruchy polityczne tego, o co im rzeczywiście chodzi. Rzeczywiście, to znaczy w sposób nie tylko zrozumiały, lecz także ważny dla zwyczajnych obywateli. Po prostu w którą stronę zamierzają oni popychać Polskę i jakie są cele inspirowanych przez nich zdarzeń. Przykładem tego może być Ukraina. Niedawno przeżywaliśmy euforię pomarańczowej rewolucji, która doprowadziła do władzy prezydenta Juszczenkę i w której nasz udział był znaczący. Ale teraz oglądamy wzrost cen benzyny – co dotyczy ogromnej liczby ludzi w Polsce i ich budżetów rodzinnych – a także kłopoty z naszym eksportem artykułów spożywczych do Rosji, co dotyczy całej naszej gospodarki. Związek tych dwóch zdarzeń jest oczywisty, entuzjazm dla Juszczenki zraził do nas polityków rosyjskich, którym z wielką rozkoszą graliśmy na nosie. Ale czy obliczyliśmy przedtem, czy nam się to naprawdę opłaca? Czy jesteśmy pewni, że to, co straciliśmy na Rosji, zyskamy na Ukrainie? Czy jesteśmy pewni, że „prozachodni” Juszczenko, któremu udało się rozkołysać ukraińskie uczucia narodowe, oddzieli od nich żywe przecież na Ukrainie nastroje antypolskie, niechęć do „polskich panów” tak starą jak buława Chmielnickiego, którą wypożyczyliśmy z naszego muzeum ukraińskiemu prezydentowi na uroczystość jego zaprzysiężenia, nie widząc w tym ponurej symboliki? Być może, nie jest to zwykła fuszerka, lecz finezyjna gra dyplomatyczna o dalekosiężnej perspektywie. Ale jakiej? Nikt nie zamierza nam tego powiedzieć i właśnie ów brak perspektyw czyni nasze życie publiczne jałowym i zniechęcającym. Dlatego też niepokoję się, czy dostateczna liczba osób przeczytała w „Przeglądzie” przed dwoma tygodniami (nr 3/05) artykuł Kazimierza Poznańskiego „Kto trzyma władzę?”. Osoba Kazimierza Poznańskiego, ekonomisty mieszkającego w Ameryce, stała się w Polsce znana, gdy wydał on w końcu lat 90. książkę „Wielki przekręt – klęska polskich reform”, która stała się bestsellerem czytelniczym, przyjętym w najlepszym razie z dużą rezerwą przez oficjalne, a więc uczestniczące w dokonującej się transformacji ustrojowej kręgi ekonomiczne. Tezą Poznańskiego, wyrażaną wówczas z niezwyczajną u nas dezynwolturą i szczerością, było twierdzenie, że to, co nazywamy transformacją, jest po prostu wyprzedażą zgromadzonego w czasach PRL majątku narodowego za nie więcej niż 10% jego wartości, oraz że majątek ten trafia w ręce zagranicznego kapitału, co uniemożliwia powstanie autentycznego polskiego kapitalizmu – którego Poznański jest entuzjastą – a także prowadzenie przez państwo, pozbawione takiego choćby instrumentu jak system bankowy, odsprzedany w 70% zagranicy, jakiejkolwiek suwerennej polityki gospodarczej. Kubły pomyj wylano z tej racji na głowę Poznańskiego, co nie zmienia jednak faktu, że banki rzeczywiście są dziś w rękach zagranicznych, a na rynku spożywczym na przykład panują wielkie zagraniczne domy handlowe takie jak Auchan, Géant czy Carrefour, napisy zaś na sklepach MarcPolu „Kupuj w polskim sklepie” są czczą dekoracją, ponieważ w sklepie tym też nie ma polskich towarów, lecz importowane, często zresztą droższe niż gdzie indziej. Otóż wspomniany wyżej artykuł „Kto trzyma władzę” nawiązuje do tej diagnozy, wyprowadzając z niej tym razem aktualne przed wyborami wnioski polityczne. Poznański twierdzi, że obcy kapitał, osiedliwszy się w Polsce, potrzebuje obecnie politycznej obsługi swoich interesów, co musi mu zapewnić polska władza ustawodawcza i wykonawcza. Ta obsługa dotyczy różnych dziedzin, choćby – biorąc pierwsze z brzegu przykłady – wysokich stóp procentowych, dających wysokie oprocentowanie lokowanych krótkoterminowo w polskich bankach zagranicznych kapitałów, lub „silnej złotówki”, której owocem musi być wzrost polskiego importu z zagranicy i zmniejszenie się naszego eksportu, bo polski wyrób staje się drogi. Dotyczy również, owszem, obsługi medialnej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2005, 2005

Kategorie: Felietony