Rozmowa z Pawełem Kaczmarczykiem, pianistą jazzowym Ludzie zajmujący się sztuką nie są do końca normalni – Twoja kariera nabrała tempa. Pierwsza płyta „Live”, sprzed pięciu lat, zebrała bardzo dobre recenzje, kolejna „Audiofeeling” była sukcesem, teraz nagrałeś płytę w prestiżowej niemieckiej wytwórni ACT Music, wydającej muzykę m.in. E.S.T. (Esbjörn Svensson Trio) czy Larsa Danielssona współpracującego z Leszkiem Możdżerem. To druga, po ECM, najbardziej znana wytwórnia w Europie. Masz dopiero 25 lat, nie boisz się, że woda sodowa uderzy ci do głowy? – Tylko głupi człowiek nie boi się takich rzeczy. To, co się dzieje, jest trudne do ogarnięcia. ACT Music to marka rozpoznawalna na całym świecie. Na szczęście mam obok siebie przyjaciół, z którymi gram, mojego poprzedniego wydawcę, Maćka Stryjeckiego, do którego bardzo często dzwonię i ten „młotkiem” sprowadza mnie na ziemię, moją dziewczynę Paulinę oraz menedżerkę. Staram się nie zwariować. Muszę być jednak pewny siebie. Wychodząc na scenę, powinienem być przekonujący w tym, co robię. Tylko wtedy odbiorcy mnie zaakceptują. Ludzie zajmujący się sztuką nie są do końca normalni. Poruszają się w przestrzeni, której nie można w żaden sposób zarejestrować. Jeśli nie osiągniesz stabilizacji psychicznej, płynącej od bliskich osób i rodziny, jest ciężko. Staram się wyciągać wnioski z własnych błędów. – Cały czas coraz wyżej stawiasz sobie poprzeczkę. – Teraz poprzeczkę postawiła mi wytwórnia. Mam z nią kilkuletni kontrakt, ale warunkiem jest dobre przyjęcie tej pierwszej płyty przez słuchaczy. Kolejny cel będę mógł sobie wyznaczyć, jeśli uda mi się nagrać dla nich drugą płytę. To jest clue całej zabawy. Pierwszy album jest rodzajem sprawdzianu. Dla mnie i mojej muzyki. – Pierwsze spotkanie z Siegfriedem Lochem, właścicielem ACT, było dość nietypowe. – Spotkanie Siegfrieda Locha było niczym sen. Graliśmy z moim zespołem przed E.S.T. na Międzynarodowym Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu w 2004 r. Jestem wielkim fanem Esbjörna. Kupowałem jego płyty, zasłuchiwałem się w nie, patrzyłem na logo ACT i marzyłem, że może kiedyś i mnie się uda znaleźć choć w jednym utworze. W 2008 r. graliśmy na festiwalu Jazz Meeting w Berlinie. Po koncercie do garderoby przyszedł starszy pan. Powiedział, że bardzo mu się podoba nasza muzyka, gratuluje udanego koncertu, i zapytał, czy nie chcielibyśmy wydać kolejnego albumu z jego pomocą. Nie wiedziałem, kim jest. Nie dosłyszałem nazwiska ani nazwy wytwórni. Myślami byłem jeszcze na scenie. Powiedziałem, że przygotowujemy się do kolejnego nagrania i… pomyślimy. Tak się pożegnaliśmy. Zostawił swoją wizytówkę. Gdy rzuciłem na nią okiem, usiadłem z wrażenia. Naturalnie – wysłałem mu nagrania, ale nie zakładałem optymistycznego scenariusza. Gdy wysłał kontrakt, nie wierzyłem własnym oczom. Drugim szczęśliwym zdarzeniem było spotkanie mojej menedżerki Gosi Michalskiej, z którą zacząłem pracować miesiąc później. Dzięki niej mogłem skupić się na pracy. Dzięki obojgu mogłem wejść w inną przestrzeń myślenia o muzyce. – Jazz nie jest łatwym produktem do sprzedania. W radiostacjach, zwłaszcza komercyjnych, nie słychać za wiele jazzu. – Może to nie jest najlepsza sytuacja dla promotorów i wytwórni. Nie nagrywają płyt dla szerszej publiczności, ale z drugiej strony, już od dziesięcioleci jazz jest muzyką niszową. Zawsze tak było, wystarczy spojrzeć na wyniki sprzedaży albumów jazzowych i popowych, porównać je. Zawsze była to przepaść, ale nie chciałbym, aby się pogłębiała. Na szczęście istnieje spore grono oddanych fanów w Polsce. Na koncertach i festiwalach są pełne sale. W Europie jesteśmy postrzegani jako mocne środowisko, mające duży wpływ na brzmienie europejskiego jazzu. Mamy kontakt z ludźmi, z którymi możemy porozmawiać na tematy związane ze sztuką. Niepokoi tylko sposób, w jaki propaguje się obecnie kulturę wśród młodzieży w naszym kraju. Irytuję się, gdy obecną w mediach hucpę nazywa się „artyzmem”. Pod słowo „kultura” podpina się wszystko, także wybryki celebrytów. Zadaniem sztuki jest wprowadzanie w stan mający wzbogacić człowieka duchowo. Jazz to sposób życia oddalony od blichtru showbiznesu. – Skąd się wziął jazz w twoim życiu? – Ojciec zawsze miał aspiracje, abyśmy wraz z bratem byli muzykami. Pierwsze dźwięki na fortepianie zacząłem wydobywać, mając trzy lata.
Tagi:
Dagmara Biernacka