Jazz wywodzi się ze slamsów

Jazz wywodzi się ze slamsów

Nie uznaję europejskiego jazzu. To muzyka czarnych Amerykanów – oni ją mają we krwi, nawet w ich chodzie i wymowie jest coś swingującego Rozmowa z Michałem Urbaniakiem – W środowisku polskich jazzmanów ma pan wielu antagonistów, bo często źle pan mówi o rodzimym jazzie. – Polski jazz to wcale nie jazz. Ja w ogóle nie uznaję europejskiego jazzu. To muzyka czarnych Amerykanów – oni ją mają we krwi, nawet w ich chodzie i wymowie jest coś swingującego. Mogą nie znać definicji jazzu, historii jazzu, nut, ale muzyka jazzowa, rytm jazzowy należą do ich kultury. Przecież jazz wywodzi się z plantacji, domów publicznych, slamsów i balang. Jeszcze w latach 40. to była muzyka rozrywkowa, imprezowa. Tymczasem w Europie, także w Polsce, jazz stał się przeintelektualizowanym, sztucznym tworem. – Czy grania jazzu można się nauczyć? Przecież są w Polsce wydziały jazzowe w szkołach muzycznych. – Nie jestem zwolennikiem szkół jazzowych, bo one kształcą rzemieślników jazzu, którzy potrafią odtwarzać jazz. A jazz trzeba przede wszystkim czuć. Jeszcze w czasach Gershwina znakomici muzycy jazzowi w ogóle nie znali nut – grali ze słuchu, byli samoukami. A nikt nie zaprzeczy, że byli fantastyczni, profesjonalni w swojej dziedzinie! – Ale każdy muzyk może się nauczyć improwizacji jazzowej. – Każdy może poznać podstawowe zasady improwizacji. Jednak zawodowo jazz grają tylko niektórzy. Dlaczego? Bo żeby dobrze improwizować, trzeba mieć do tego duszę – i dużo grać. – Wyczytałam, że w Europie odbywa się co roku kilkaset festiwali jazzowych. W samej Polsce jest ich ponad 50. To dobrze? – Nie, ponieważ większość tych festiwali tylko szkodzi muzyce jazzowej. Jest wiele imprez pseudojazzowych, których promotorzy sprowadzają zespoły niemające nic wspólnego z jazzem. Laikom można wmówić, że wszystko jest jazzem, jeśli muzycy grają na saksofonie tenorowym i trąbkach. A to nie tak! Kiedyś wysłuchałem koncertu na jednym z głośnych festiwali i skojarzyło mi się to z występem kapeli strażackiej, która nauczyła się kilku wprawek w jakiejś prowincjonalnej remizie. – Co pan sądzi o naszych awangardowych, eksperymentujących jazzmanach? – Nie mam nic przeciwko eksperymentom muzycznym, wręcz przeciwnie, sam lubię eksperymentować. Jednak ci tzw. awangardowi jazzmani to w ogóle nie są jazzmani. Niech grają, niech eksperymentują, życzę im jak najlepiej, ale niech nie nazywają siebie jazzmanami, bo to nadużycie. W ich muzyce nie ma odwołań do korzeni jazzu. Zresztą te festiwale, o których mowa, to często fajne imprezy – jednak powinny wyrzucić z nazwy pojęcie „jazzowe”, bo to nieporozumienie. – Czym jest dla pana jazz? – Naturalną, życiową potrzebą. Rytmem, w jakim żyję, w jakim czuję, w jakim się poruszam. To muzyka płynąca prosto z serca i ze zmysłów. Kiedy gram, często ogarnia mnie jakieś uniesienie, dostaję dreszczy z emocji. Intelekt nie ma tu nic do rzeczy, choć europejscy „jazzmani” twierdzą inaczej. W muzyce jazz jest dla mnie pojęciem szerokim, obejmuje reggae, sambę, salsę, muzykę etniczną i źródłową. Muzyki pop tu nie włączam, bo uważam, że to muzyka nieprawdziwa, która podrabia inne gatunki, bo chce się wszystkim podobać. – W latach 90. zafascynował pana hip-hop, co słychać w nagraniach Urbanatora. Co pana zaciekawiło w tej muzyce? – Istotą hip-hopu, tak jak istotą jazzu, jest rytm i emocje. Hip-hop, tak jak jazz, to nie tylko muzyka, ale także styl życia. Zresztą dla mnie hip-hop też należy do rodziny jazzu, bo jak powiedziałem, jazz to dla mnie szerokie pojęcie – nie jestem muzycznym ortodoksem. Owszem, w młodości byłem purystą jazzowym – nie uznawałem np. wpływów muzyki ludowej czy klasycznej – ale dawno od tego puryzmu odszedłem. – Jakie jest pana zdanie o polskim hip-hopie? – Dobre! Jest sporo ciekawych zespołów. Sam chciałem nagrać coś z polskimi hiphopowcami, ale napotkałem mur niezrozumienia ze strony wytwórni fonograficznych. – W odróżnieniu od wielu „muzyków rozrywkowych” ma pan solidne wykształcenie klasyczne. Czy taki klasyczny fundament przydaje się muzykowi jazzowemu? – Daje sprawność techniczną. Ale można być dobrym jazzmanem samoukiem, znamy wiele takich przypadków. – Jest pan jedynym Polakiem, który współpracował z legendą jazzu, Milesem Davisem. – Co więcej, jedynym skrzypkiem! Może nie wszyscy wiedzą, że czarni jazzmani nie traktują

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2003, 2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska