Szukaj, a znajdziesz. Jarosław Kaczyński ma w sobie wielką łatwość do znajdowania tego, co mu jest akurat potrzebne. Cyniczna wypowiedź prezesa pod adresem Ślązaków i Kaszubów miała być jeszcze jednym elementem programu wyborczego PiS. A że jego jedynym celem jest powrót do władzy i rozliczenie się z ekipą premiera Tuska, to szuka takich obszarów, które mu w tym pomogą. I znajduje je tam, gdzie Polaków można podzielić, skłócić i napuścić na siebie wedle najróżniejszych i często zmieniających się kryteriów. W grze są życiorysy, religia, poglądy i stan majątkowy, a ostatnio także miejsce zamieszkania. Tyle że pisząc, że „śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej”, wywołał, niespodziewanie dla siebie, bardzo silną akcję protestów wymierzonych osobiście przeciwko niemu. W lot pojął skalę zagrożenia i natychmiast zapomniał o wszystkich swoich fobiach i zarzutach wobec mediów, które wcześniej obłożył bojkotem. Jak ktoś lubi się bawić pilotem od telewizora, to mógł zobaczyć Kaczyńskiego krążącego od stacji do stacji i próbującego odbijać zarzuty o kolejne i jak to u niego świadome antagonizowanie Polaków. Po raz pierwszy od dawna przestraszył się ostrych ataków na niego za upokarzanie i dyskryminowanie ludzi na Śląsku. Lider PiS wie, że popełnił błąd, który teraz będzie już żył własnym życiem i na Śląsku pokrzyżuje mu szyki w czasie wyborów. Ale liczy na wzrost poparcia w innych regionach Polski, gdzie może się spodobać rola twardego obrońcy integralności państwa polskiego przed „śląską piątą kolumną”. Jeśli tak miałoby być, to mielibyśmy kolejny dowód, jak bardzo Polska nie rozumie Śląska. Bo przecież słowa o „zakamuflowanej opcji niemieckiej” Ślązacy słyszą nie po raz pierwszy. Dzieje się tak od 1921 r., gdy sami drogą trzech powstań wywalczyli sobie i Polsce kawał tego regionu. Nie mieli wówczas większego wsparcia ze strony odrodzonego państwa polskiego. Piłsudski patrzył na wschód – na Litwę i Ukrainę – i problemy Śląska niewiele go obchodziły. A Ślązacy i potem nieraz zawiedli się na Polsce. Kaczyński nie zna historii tej ziemi ani jej specyfiki, mentalności ludzi ani kultury pracy. Można oczywiście ogłosić, że narodowości śląskiej nie ma. Bo przepisy, bo umowy, bo konwencje itp. Tylko co dalej? Czy tych 173 tys. ludzi, którzy osiem lat temu w spisie powszechnym podali, że są narodowości śląskiej, też nie ma? Ruch Autonomii Śląska nawet nie mógł marzyć o takim prezencie, jaki mu zrobiło PiS. RAŚ wyrósł i ciągle się rozwija na bazie realnych problemów Śląska. Żywi się protestami przeciwko niemądrej centralizacji władzy, desantom kadrowym, partyjniactwu w samorządach i traktowaniu Ślązaków jak pracowitych głupków. Ataki PiS-owskich mediów tylko umacniają jego pozycję. Potwierdzają bowiem, że im ktoś mniej wie o Śląsku, tym bardziej ma wyraziste poglądy i oceny. Bo i po co PiS taka choćby wiedza, że Warszawa po wojnie została w dużej mierze odbudowana dzięki Ślązakom?! Dziś na tapecie największej partii opozycyjnej są Ślązacy i Kaszubi. A jutro kto? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański