Zdjąć kibolom kominiarki

Zdjąć kibolom kominiarki

A może by tak wreszcie zajrzeć pod te kominiarki kiboli atakujących ochroniarzy klubowych i policjantów czy demolujących stadiony? I zobaczyć, kim są ci bandyci w kominiarkach. Trudni do rozpoznania, bo anonimowi. A jak się któremuś noga powinie, to najczęściej i tak go wybroni wynajęty adwokat. Bezkarność rozzuchwala i daje poczucie siły. Odwracają się role. Bandyta przestaje się bać. Strach zagląda w oczy zwykłym ludziom, milczącej większości normalnych kibiców. Bać się zaczynają działacze klubów, którzy nie żyją przecież pod ochroną BOR, a poznali smak pogróżek, napaści i niszczonych samochodów. Boją się ochroniarze z agencji, bo po meczu trzeba wrócić na osiedle, a tam rządzą kibole. Boi się niejeden policjant z tego samego powodu. A piłkarze? Można było przecież pobić zawodnika Legii Warszawa i zastraszyć drużynę Górnika Zabrze za czasów Henryka Kasperczaka. Można byłoby takie przykłady mnożyć, ale po co? W każdym klubie mogą ich podać całą furę. Podobnie zresztą jak nazwiska i pseudonimy prowodyrów burd. Dziwne byłoby, gdyby nie znała ich policja. Mamy w kraju dziewięć służb specjalnych i oddziały policji, które zajmują się taką przestępczością, i niewiele z tego wynika. Dlaczego? Może jednym z powodów jest to, że wśród kiboli mamy pełny przekrój społeczny i zawodowy. Ba. Mamy nawet policjantów (na Śląsku), zawodowych wojskowych, sędziów, urzędników państwowych i pokaźną grupę synalków prominentów z parlamentarzystami na czele. Nie twierdzę, że to kibolska większość. Ale też z pewnością nie jest to tylko przypadkowy margines. Efektem tych najdziwniejszych i często patologicznych powiązań między klubami, policją, samorządami i kibolami jest powszechny brak konsekwencji w działaniu i wielkie udawanie. Udawanie, że coś się robi. Przede wszystkim udaje ustawodawca, a dalej Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji i policja. Nie żartujmy. Państwo jest w stanie dość szybko i skutecznie zrobić porządek z paroma tysiącami kiboli. Choć te tysiące też wydają mi się przesadzone i zawyżone. Dlaczego jest to problem przede wszystkim struktur państwowych, a nie sportowych, choć te też mają coś do zrobienia? A dlatego, że kibol jest tu nazwą umowną. W większości są to bowiem zadymiarze, którzy pójdą tam, gdzie będzie okazja do mordobicia i rozróby. Z kibicami łączy ich jedynie stadion jako miejsce awantur. Kibole są więc naturalnymi klientami oddziałów prewencji i policji. Nie sądzę, by trzeba było wielkiej wojny, by sobie z nimi poradzić. Wygonić ich ze stadionów byłoby najłatwiej, gdyby nie pobłażliwość różnych dobrych wujków i brak współpracy między wyżej wymienionymi ogniwami. Gdyby nie chora symbioza władz części klubów z kibolami i mylenie ich z kibicami. Gdyby nie lokalne szumowiny, które każą chronić swoich, nawet jeśli są bandytami. Tyle że kibole wygonieni ze stadionów, a nie spacyfikowani, pójdą w miasto. I wtedy dopiero będą problemy. Ochotników do dołączenia się do ulicznych burd z pewnością nie zabraknie. Jest na to recepta. Mniej pokazówek z zamykaniem stadionów, a więcej konsekwencji i współpracy. Na razie powinno wystarczyć. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański