Wszyscy za, a nawet przeciw

Wszyscy za, a nawet przeciw

Ledwo co przyszedł, trochę się rozejrzał i butnie ogłosił: Rozwalę ten mur. Jakież to proste. Wystarczyło, że premier powołał Jarosława Gowina na ministra sprawiedliwości, o czym sam nominat nigdy wcześniej nie myślał, by urodził się nowy rewolucjonista. Nietypowy. Na początek Gowin ma uwolnić zawody regulowane dodatkowymi przepisami. Mają zniknąć wszystkie obecne wymagania albo ich część. Pełna deregulacja zawodów akurat w wydaniu Gowina nie dziwi, bo przecież sam jest beneficjentem takiego myślenia. Jako pierwszy w historii minister sprawiedliwości bez wykształcenia prawniczego przeciera nowe szlaki. Ale czy takie nowe? Było już przecież hasło: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Na szczęście nie obowiązywało długo. Teraz ożyje w nowym wydaniu dotyczącym instruktorów nauki jazdy. Na razie muszą mieć przynajmniej średnie wykształcenie, ale według Gowina nie ma potrzeby, by tak długo się uczyli. Nadmiar wiedzy widocznie ludziom szkodzi. A Platforma Obywatelska nie jest przecież obojętna na takie zagrożenia. Obniżanie wymogów dotyczących wykształcenia w kraju, który statystycznie ma miliony studentów, jest zwykłą kpiną. Nawet jeśli w tej statystyce są tysiące studentów niby-uczelni o żenującym poziomie wykształcenia. Niby-uczelnie połączone z niby-uwalnianiem zawodów przez niby-ministrów pod nadzorem niby-polityków. Czy to nie jest utrwalanie czegoś w rodzaju Nibylandii? Na okładce „Przeglądu” jest zdanie, że wszyscy są za otwarciem zawodów, byle nie swojego. Bo u kogoś lepiej widzimy patologie, zawyżanie cen, brak konkurencji i słaby dopływ nowych ludzi. I to nas tak denerwuje, że gotowi jesteśmy w pierwszym odruchu akceptować rozwiązania radykalne. Ale pierwszy odruch mija i przychodzi refleksja. Pojawiają się argumenty i wyliczenia, robimy bilans zysków i strat. Jedni krzyczą: niech żyje wolność i konkurencja!, a drudzy, że czeka nas anarchia i bałagan. I zarzucają Gowinowi manipulację i otumanianie ludzi. Zaczęła się poważna, merytoryczna, choć bardzo emocjonalna debata. Ale PO po raz kolejny powtarza ten sam szkolny błąd. Najpierw ogłasza decyzję, a później zamiast aplauzu obywateli musi wysłuchiwać krytyki. I dopiero po głębszej analizie wątpliwości i zastrzeżeń zrodzi się projekt może nie rewolucyjny, za to sensowniejszy. Są kraje, które omijają ten pierwszy, bałaganiarski etap. Ale tam życie polityczne jest nudne, a media nie zajmują się przez całą dobę politykami. Nie zajmują się również dlatego, że tam szefowi państwa nie przyszłoby nawet do głowy obsadzanie ministerstw kompletnymi laikami. Polacy mają coraz mniejsze oczekiwania wobec władzy. Wiedząc, jaki jest potencjał intelektualny polityków i jak słabo są oni uodpornieni na pokusy życia, cieszą się, gdy za dużo nie zepsują. Taka klasa polityczna jest najsłabszym ogniwem dzisiejszego systemu. A na dodatek w stosunku do swoich kompetencji ma niewspółmiernie wielkie uprawnienia. Nie radzi sobie z nimi. A nie radząc sobie, winy szuka nawet u bosmanów żeglugi śródlądowej czy bibliotekarzy. Na wszystkie problemy politycy mają proste recepty. Choć z drugiej strony akurat jakie recepty mają mieć nasze orły? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2012, 2012

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański