Smakowity musi być ten piłkarski tort, skoro aż pięciu chętnych zamierzało usiąść przy biurku prezesa PZPN. Z wyborów, które powinny być wewnętrzną sprawą PZPN i działaczy wybranych z zachowaniem wszelkich demokratycznych procedur, czego może temu związkowi pozazdrościć każda polska partia polityczna, zrobiła się ogólnonarodowa bitwa. Z politykami i mediami w rolach głównych. Podobną sytuację mieliśmy kilka lat temu, gdy wybierano trenera reprezentacji. Zamiast zatrudnić sprawdzonego fachowca, władze PZPN pod presją opinii publicznej zdecydowały się na Franciszka Smudę. Trenera lubianego przez kibiców za ambicję, choć na tle innych trenerów z czołówki europejskiej – kompletnego amatora. Naród chciał Franka Smudę i dostał Smudę. Wszyscy byli zadowoleni, poza tymi, którzy naprawdę się znają na piłce. Zabrakło im jednak wtedy odwagi, by pójść pod prąd. Efekty tego kunktatorstwa widzieliśmy. Wniosek z epizodu ze Smudą jest taki, że jak już ktoś się decyduje pełnić funkcję publiczną, to musi wiedzieć, że nie polega ona na tym, by płynąć na fali. Bo wiadomo, że im większa fala, tym większe bałwany. Bilans reprezentacji po Smudzie jest ponury jak listopadowa pogoda. Zmarnowano czas i nie wykorzystano ogromnej szansy. Ojców propagandzistów ówczesnej nominacji nigdzie dziś nie uświadczysz. Bo kto by się teraz zajmował ekstrenerem, skoro na tapecie była scheda po Grzegorzu Lacie. Wygrał Zbigniew Boniek, czyli kandydat narodu, jakim okrzyknęły go media. Tytuł z pierwszej strony największej gazety sportowej „Naród chce Bońka” nie pozostawiał złudzeń co do tego, jaki będzie tytuł w poniedziałek, gdyby jednak delegaci na zjeździe głosu ludu nie posłuchali. 61 delegatów ze 118 w drugiej turze wyborów zagłosowało, jak trzeba. I postawiło na sławnego piłkarza, byłego trenera reprezentacji i byłego wiceprezesa PZPN. Wybór Bońka daje związkowi kilka miesięcy spokoju w mediach. Torpeduje też próby ręcznego sterowania PZPN przez polityków. Duża aktywność polityków PO popierających kandydaturę kolegi, posła Koseckiego, zakończyła się katastrofą, bo w drugiej rundzie dostał on tylko 15 głosów. Z mowy wyborczej Bońka warto zapamiętać słowa, które są chyba jego mottem życiowym: „Ludzie mający z natury charakter zwycięzców zawsze znajdą drogę do sukcesu”. Boniek tę drogę już parę razy w życiu znajdował. I to z powodzeniem. Ale bywało, że przegrywał z kretesem. Choćby wtedy, gdy bardzo krótko był trenerem reprezentacji. Decydując się na funkcję strażaka ratującego związek z opresji, będzie musiał równocześnie gasić ogień i rozbrajać miny. Nie jestem pewien, czy ma świadomość, że droga prezesa prowadzi zawsze pod górę. Konkurenci nie śpią, a tabloidy nie żyją przecież z opisywania sukcesów. Przywrócenie szacunku do polskiej piłki jest trudniejsze niż wygranie meczu z Anglią albo z Hiszpanią. Zastanawiam się, czy Boniek da radę zintegrować środowisko piłkarskie. Bardzo mocno skłócone i podzielone. W piątek spełniło się wieloletnie marzenie Zibiego. Został prezesem PZPN. Gdy cztery lata temu przegrał wybory z Latą, powiedział: „Grzesiek, masz rower, to pedałuj”. Teraz te słowa odnoszą się do niego. Boniek nie jest cudotwórcą ani lekiem na wszystkie choroby piłki. Jest jednak nadzieją. To na starcie bardzo dużo. Musi teraz posklejać tę wielką, ale porozbijaną drużynę. Jeśli to mu się uda, to wygra. A jeśli nie? Wtedy naród znajdzie jakiegoś nowego zbawcę piłki. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański