Od Pinocheta do PO

Od Pinocheta do PO

Nie bez powodu mówi się, że w polskiej polityce wszystko jest możliwe. Bo jeśli jakiś poseł się nie upije, to nawymyśla policjantom. Albo okradnie własną firmę czy zatrudni rodzinę bądź kumpli. Powtarza się to u nas jak pory roku. I reakcja na te ekscesy też się powtarza. Z niedawnej przecież historii wiemy, że partia rządząca kończy się, gdy prawie codziennie jej działacze są wymieniani z imienia i pierwszej litery nazwiska. A od paru tygodni ktoś, kto śledzi media lokalne, wie, że nie było dnia bez działacza lub urzędnika z nominacji PO, któremu nie postawiono by zarzutów prokuratorskich. Sytuacja na Ukrainie, nawet gdyby powiązane personalnie i reklamowo media stanęły na głowie, nie przysłoni tego ponurego stanu rzeczy. I jakby w Polsce problemów było za mało, premier dodatkowo testuje odporność zwolenników PO na strzały samobójcze. Sam jestem ciekaw, co wyniknie z nowych pomysłów kadrowych Tuska. Jeśli w Platformie Obywatelskiej po przytuleniu przez premiera kogoś takiego jak Michał Kamiński nie wzrośnie zużycie mydła, będzie to znak, że ludziom tej partii jest już kompletnie wszystko jedno, bo wiedzą albo czują, że to, w czym uczestniczą, jest już tylko nieudanym i odchodzącym w przeszłość eksperymentem. Mycie rąk może jednak nie wystarczyć. Łudzi się ktoś, komu się wydaje, że w jazgocie wojennym można bezkarnie poprzepychać takie łamańce kadrowe jak ten z Kamińskim i oszukać wyborców. Nawet oszukując, trzeba wiedzieć, gdzie jest owa niewidzialna linia, po przekroczeniu której lud zapomina o zasługach i wymienia wodzów na nowsze modele. Wymienia, bo zbyt dobrze pamięta, kogo znowu chce mu się wcisnąć. Pamięta Kamińskiego w tak wielu rolach, że można by krzyknąć: oto człowiek renesansu, gdyby nie to, że każda z ról, które dotąd ten polityk zagrał, miała jeden egoistyczny cel. A tym celem było wyłącznie dobro osobiste Michała Kamińskiego. Do tego te metody, na tyle cyniczne i obrzydliwe, że są pamiętane do dziś. I to mimo ogromnej konkurencji wśród podobnych mu polityków. Kamińskiemu pamięta się, co plótł, gdy jechał do Pinocheta z czołobitnymi pokłonami. Ta czołobitność została Kamińskiemu zresztą do dziś. Jedynie adresaci pokłonów się zmieniają. Pamiętam, jak bez umiaru i skrupułów zabiegał o względy braci Kaczyńskich. I jak obrzydliwe teksty wygłaszał, zabiegając o głosy wyborców w Łomżyńskiem. Kamiński jest dla mnie typem polityka, którego cała kariera to długa lista wolt programowych i kadrowych. Czym więc Lubelszczyzna zawiniła, że rządząca partia wygrzebała na lidera listy do Parlamentu Europejskiego kogoś tak kuriozalnego jak Kamiński? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2014, 2014

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański