Jakiż malutki jest kroczek od pozycji drugiej osoby w państwie, ważnego marszałka i uznanej persony do osoby poniewieranej przez media i opozycję, odzieranej z godności i kierowanej na badania do wiadomego specjalisty. Przypadek Radosława Sikorskiego dużo mówi o polskiej prawicy. I nie są to dla tej formacji pochlebne opinie. Opozycja wykorzystuje zamieszanie, jakie wywołał marszałek Sikorski, opowiadając amerykańskiemu portalowi Politico.com o kulisach spotkania Tuska z Putinem przed sześciu laty. I domaga się, by polityk, którego nie cierpi, zniknął wreszcie z życia publicznego. Argumenty ma mocne, bo trudno zostawiać tak ważne obszary jak sprawy zagraniczne i bezpieczeństwo w rękach polityka tak gadatliwego. I mającego jakiś masochistyczny pociąg do robienia sobie kłopotów. Z drugiej strony badania opinii publicznej pod kątem zaufania do polityków plasują Sikorskiego w ścisłej czołówce. Ot taki polski paradoks. Wiadomo, że Sikorski ma niebywale rozdęte ego, że cierpi na manię wielkości, duma kroczy za nim i przed nim i trzeba bardzo uważać, by nie nadepnąć na jakiś jej skrawek. Wiadomo też, że jest arogancki, a opowiadane przez niego dowcipy są często do bólu chamskie. Jak i to, że niechętnie sięga po własny portfel, a kartę służbową myli z prywatną. Poza tym rozwalił kadrowo wiele ambasad i raczej zwijał MSZ, niż tworzył nowoczesną dyplomację. Faktem jest jednak, że był przez siedem lat ministrem spraw zagranicznych i kandydatem na wysokie funkcje w Unii Europejskiej i NATO – co prawda pozornym, bo traktowanym przez Donalda Tuska jak zasłona dymna, za którą skutecznie czaił się sam premier. Obecne wypowiedzi Sikorskiego pokazują, że mimo marszałkowania jest politykiem tak mocno sfrustrowanym, że szkodzenie PO, a zwłaszcza byłemu premierowi, nie było dla niego wystarczającą przeszkodą, by milczeć. A co do milczenia jako najsensowniejszego zachowania dyplomatów, to warto zobaczyć, jak wróciło do Platformy sławne powiedzenie Władysława Bartoszewskiego o dyplomatołkach z PiS. Autor odnosił je do ekipy Anny Fotygi, a teraz pisowcy z lubością wykorzystują stary patent do opisu Sikorskiego. Słowo jak bumerang wróciło i razi teraz ekipę jego autorów. Wybierając Sikorskiego na marszałka Sejmu, Platforma pokazała, że może wszystko i zrobi, co zechce, kierując się własnymi, wewnątrzpartyjnymi gierkami i interesikami. Sikorski na marszałka Sejmu najzwyczajniej w świecie się nie nadaje. Przy jego osobowości jest to fotel, który go uwiera, jego promotorów ośmiesza, a nas skazuje na zajmowanie się tą schizofrenią. Ja tak sobie piszę, ale wiadomo, co będzie dalej? Kolejna operacja PO obliczona na przeczekanie kłopotów. Na szczęście to już jedna z ostatnich. Ucho tego dzbana jest bardzo mocno naderwane. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański